sobota, 17 października 2015

Epilog

Nie przestaniemy kochać
Ciche łzy spłynęły po policzku. Wiedziona sercem pobiegłam do sali, gdzie był On. Leżał na łóżku taki nieruchomy. Usiadłam przy nim nie wiedząc co począć z oczami, gdzie patrzeć, by serce nie rozdzierał jeszcze gorszy ból i cierpienie. Ujęłam jego zimną jak lód dłoń i oglądałam każdy posiniaczony palec z osobna koniecznie nie podnosząc oczu. Siedziałam przy nim nie mogąc wykrztusić z siebie ani słowa. Płacz, który zdusiłam w zarodku rozbrzmiewał echem w moim sercu. Kolejny raz stracić ukochaną osobę, drugi raz tą samą- aż sama bałam się tak myśleć. Nie było w stanie mi to przejść przez głowę. Zbliżyłam jego dłoń do mojego policzka, a chłód od niego bijący rozlał się po twarzy.

-Dlaczego?- szeptałam ochrypłym głosem.- Przecież już wszystko miało być dobrze.
Z letargu obudziło mnie lekkie szarpnięcie za ramię i ciepła dłoń na moim ramieniu rozcierająca zdrętwiały bark.
-Powinna już pani iść. To nic nie da- spojrzałam na nią bezradnie rozklejając się przy tym.
-Zostanę- szepnęłam niemal niesłyszalnie.
Pielęgniarka pochyliła się do mnie zniżając się na wysokość moich oczu. Ujęła moje dłonie i współczującym wzrokiem popatrzyła na mnie.
-Teraz musi być pani silna, a dopóki nadwyręża pani swoje zdrowie tych sił nie przybędzie, a jedynie ubyje.
-Chcę się z nim pożegnać… -dławiłam się własnymi łzami.
Pielęgniarka nie dała się jednak przekonać i kroczek po kroczku przybliżała mnie do drzwi. Nie wypadało się kłócić, nie w takiej chwili.
-Proszę przyjść jutro. Jutro już powinien być przytomny.- nieprzekonana wyszłam z sali.

***Nikolay***
Od jakiegoś czasu nawiedzały mnie złe sny. Przychodziły tuż przed tym, gdy miałem się obudzić. Niestety, każdorazowo musiałem stawiać im czoła. Wieczorem, gdy obudziło mnie ostre światło sali szpitalnej skończyły się wszystkie złe sny. Zaczęła się nowa droga, pełna wybojów i prób charakteru. Wspominałem, że małe uśmiechy na mojej twarzy to Jej zasługa? Nie? Więc tak, te uśmiechy to dzięki Niej, mojej kochanej i niezłomnej, czasami upartej, ale zdrowo dążącej do celu. Dzięki niej codziennie stawiałem krok do przodu. Wróciłem do formy w bardzo szybkim tempie i dzięki temu mogłem zacząć kolejny sezon ligowy pełną parą. A Ona? Ona w tym wszystkim uczestniczyła stojąc za mną i lekko mnie popychając w stronę sukcesu. Moja kochana.
***
O 3 w nocy obudził mnie krzyk Małgosi. Głośny pisk dało się słyszeć w całym domu. Małgosia co noc krzyczała i tak już bywało od miesięcy. Pobiegłem do jej pokoju, a ona jak zwykle siedziała zdyszana na łóżku łapiąc powietrze szybciej niż zwykle. Nie pytałem skąd ten krzyk, wiedziałem, że znów ma ten sam koszmar co zawsze, o którym nie chciała mówić. Choć te sny przewijały się w jej małej blond główce już od jakiegoś czasu to dzięki pomocy psychologa za dnia radziła sobie lepiej, nawet zauważyli to w przedszkolu.

-Ciiiii, moja kochana. To tylko zły sen…- uspokajałem ją każdej nocy. Dotyk przynosił jej ukojenie więc gdy tylko poczuła bicie mojego serca jej buzia rozluźniała się i zapadała w głęboki sen.
Rankiem po ostatnim koszmarze zeszła po schodach i swoim cudownym piskliwym głosikiem powiedziała:
-Cześć tatusiu- jak zawsze uśmiechnąłem się i pogłaskałem jej blond włoski.
-Omlet czekoladowy. Smacznego kochanie- podsunąłem jej talerz, a ona skocznie zasiadła na swoim ulubionym miejscu.

Tego ranka była jakaś inna. Pobudzona. Śpiewała pod noskiem i wymachiwała nóżkami siedząc na wysokim stołku. Patrzyłem jak zjada, wchłaniając widok uśmiechniętej buzi i różowych policzków.

-Co ty jesteś taka zadowolona, co?- zagadałem, ale zamiast odpowiedzi zobaczyłem jak wzrusza nonszalancko ramionkami i nie zwracając na moje zdziwienie uwagi kontynuowała jedzenie.- Zapytałem się coś księżniczko.- upomniałem ją.
-Mamy dzisiaj wycieczkę.- stwierdziła.
-Nie planowaliśmy niczego- zauważyłem.
-Ty nie, ale ja tak. Masz wolne dzisiaj więc jedziemy- moja kochana mała rządzicielka.
-Gdzie jedziemy przewodniku?
-Pokieruję cię.

Zauważyłem, że jej oczy rozbłysły blaskiem, którego od roku nie widziałem. Coś mówiło mi, że ten dzień będzie przełomem. Po skończonej toalecie przyszła do mnie do pokoju i wdrapała mi się na kolana.

-Nie możesz tak jechać, ubierz się ładnie.- zganiła mnie.
-Gosiu, co ty kombinujesz?
-Po prostu nie możesz ze mną jechać w dresach.
-Jak na 5-latkę, jesteś bardzo wygadana…

Wsiadłem z nią w samochód nie wiedząc, gdzie chce jechać. Profilaktycznie uzbroiłem się w cierpliwość jeśli to miała być galeria handlowa. Szybko mnie wyprowadziła z błędu, gdy na pierwszym zakręcie pojechaliśmy zupełnie inną drogą. Małgosi wskazówki były precyzyjne i wkrótce zmroziło mnie domyśliwszy się, gdzie dojechaliśmy. Dziewczynka zamilkła i wysiadła z samochodu. Otworzyła mi drzwi i złapała mnie za rękę.
-Chodź już.

Szliśmy brukowaną alejką patrząc tylko przed siebie. Do uszu dochodził jedynie cichy śpiew ptaków i odgłos bucików sunących po ziemi. Zapach nam towarzyszący był specyficzny, lekko duszący. Droga na miejsce była krótka, ale w ciągu tej chwili otoczyły mnie wszystkie uczucia. Zatrzymaliśmy patrząc przed siebie i milcząc sugestywnie. Nie odwiedzaliśmy tego miejsca bardzo długo. Kucnąłem i strzepnąłem jesienne liście. Małgosia zrobiła to samo. Sukcesywnie usunęliśmy wszystko.

-Przeczytaj tato- wziąłem głęboki oddech i zacząłem czytać.
-Margaret Penchev urodzona 20 maja 1993 roku w Chicago, zmarła…- głos uwiązł mi w gardle-…w wieku 27 lat. Swoje serce oddała pasji i miłości. Niech Bóg ma ją w swej opiece.
-Powinni jeszcze napisać, że była najukochańszą matką.
-I żoną. Najwspanialszą osobą na świecie- spojrzałem na jej zdjęcie. Jej uśmiechnięta buzia przywołała najpiękniejsze wspomnienia. Mimowolnie moją twarz rozjaśnił uśmiech.
-Droga mamusiu. Dziękuję, że przyszłaś do mnie tej nocy. Dzięki tobie jestem tutaj z tatusiem. On się bardzo o mnie martwi. Przychodzi do mnie gdy mam koszmar… Mamusiu? Obiecaj mi coś… Obiecaj, że będziesz mi się śniła każdej nocy, nie zostawiaj mnie już więcej.

Wyznanie Małgosi wzruszyło mnie. Sam nie mogłem wydusić słowa. Patrzyłem na nagrobek bezradnym wzrokiem jak wtedy, gdy ją chowałem. Ciche łzy spłynęły mi po policzku.
-Będziemy z tatusiem przychodzić w każdą niedzielę. Obiecuję- ciche westchnięcie- Kocham cię i tatuś też.
Wyszliśmy ze cmentarza z dziwną ulgą w duszy. Milczący wsiedliśmy do samochodu.
-Tato?
-Tak?
-Opowiesz mi w domu o mamie?- pokiwałem głową.- Dziękuję.

Wiedziałem dokładnie, że nie minie 10 minut od wejścia do domu, a mała będzie czekała w salonie i podrygując nerwowo czekać na mnie aż znajdę w sobie odwagę i siłę, by stawić czoła jej pytaniom.
-A więc?- dałem znać wzrokiem, żeby dała mi jeszcze chwilkę.- Tato?

Przełknąłem głośno ślinę i usiadłem na kanapie. Mała usadowiła się przy mnie i wtuliła swoją głowę we mnie. Pod ręką trzymałem album ze zdjęciami, którego nie wyciągałem od ponad roku. Skrycie czułem, że taki moment wkrótce nadejdzie.

-Mama była piękną, młodą i bardzo ambitną dziewczyną kiedy ją poznałem. Ja byłem niegrzeczny, ale ona potrafiła sobie z tym poradzić. W końcu zakochaliśmy się w sobie. Po jakimś czasie straciliśmy siebie na trzy lata, ale miłość zawsze się odnajdzie więc gdy zawitała do Rzeszowa od razu na siebie wpadliśmy.
-Mama opowiadała, że nie pamiętała cię…
-Tak. Mama miała poważmy wypadek, w którym straciła pamięć. Ale straciła coś cenniejszego. Twojego braciszka. Twój brat miałby już 9 lat.- o ile mała była wstrząśnięta to nie dała tego po sobie poznać.- Po moim wypadku także było nam bardzo ciężko, ale mama zrobiła wszystko, żebym wrócił do formy. Spędzała ze mną na ćwiczeniach i rehabilitacji każdą wolną minutę nieraz znosząc moje fochy. Dzięki niej szybko wróciłem do formy.
Otworzyłem album ze zdjęciami i kartkując powoli szukałem swojego talizmanu. Wkrótce znalazłem i zawieszając wzrok na naszych twarzach przypominałem sobie tamten dzień.
***
Wsiadłem do samochodu, a wraz ze mną mój świadek i brat Rozalin. Ręce trzęsły mi się niesamowicie, a w głowie miałem tylko jedno: Dziś jest ten dzień. Nie rozpłacz się, bądź mężczyzną.
-Nie stresuj się.- szturchnął mnie brat.
-Łatwo ci mówić, to nie ty żenisz się.
-No nie ja, ale jakbyś się rozmyślił to wiesz… Po rodzinie nic nie zginie.
-Nie łudź się.

Ślub był niekonwencjonalny, bo odbył się w naszym zakątku szczęścia- w ogrodzie panny młodej. Goście dopisali, bowiem przybyli wszyscy. Ślubu udzielał urzędnik, który denerwował się bardziej niż my. Czekając na przyjście panny młodej nie mogłem powstrzymać się od wspomnień pierwszej nocy gdy zostałem w tym domu i gdy rozkoszowałem się widokiem Meg w pościeli i zakątka szczęścia pośród jabłoni, w świetle księżyca.

Gdy odwróciłem głowę w stronę ogrodu zaparło mi dech w piersiach. Najpiękniejsza istota na ziemi, jedyna i niepowtarzalna, tak naturalna, a tak zjawiskowa. Moja kochana. Gardło miałem ściśnięte, a do oczu cisnęły mi się łzy. Idąc do mnie roztaczała piękno. I gdy przysięgaliśmy sobie nadal nie byłem w stanie uwierzyć w moje szczęście.
Kilka lat później płakałem z rozpaczy, gdy nie wyszła ze śpiączki, w którą zapadła po upadku z szarfy na jednym meczów Resovii. Jej bezwładne ciało śniło mi się po nocach sprawiając, że budziłem się przez kilka miesięcy spocony z rozpaczy. Przy życiu trzymała mnie jedynie nasza córka.
***
-Te 4 lata kiedy byliśmy z twoją mamą małżeństwem to były najpiękniejsze lata, a twoje przyjście na świat było tego potwierdzeniem.
Mała kartkowała album z Jej zdjęciami. Buzię rozjaśniał jej dawno skrywany uśmiech. Był on dla mnie najjaśniejszym widokiem od dawna.
-Tatusiu? Obiecasz mi coś?- moja kruszynka spojrzała na mnie znad albumu.
-Co tylko chcesz.
-Nigdy o mamusi nie zapomnimy.
-Nigdy.
-I będziemy do niej chodzić w każdą niedzielę.
-Inaczej być nie może.
-Tatusiu? Kocham cię.
-Ja ciebie też kochanie.
__________________________________________
Tak to już koniec. Koniec opowieści o Meg i Nikołaju. Takiego zakończenia spodziewałyście się? To był dla mnie bardzo trudny epilog. Przeżywałam go z każdym zdaniem. Ale co tu będę smęcić...
Chciałabym podziękować tym  wytrwałym czytelnikom, którzy byli ze mną w tej podróży po losach M. i N. 
Przede mną kolejne blogowe wyzwanie. Kogo chciałybyście w nim zobaczyć? Czekam na sugestie w komentarzach.
Do zobaczenia na kolejnym blogu. 
Kocham i całuję.
Wasza Meg R.

2 komentarze:

  1. Ja pierdykam!? Pierwszy raz w życiu łzy napłyneły mi do oczu jak cos czytałam....boże czoemu ją uśmierciłaś :"(( Boziu Niko taki opiekuńczy....ale ciebie zabić za to co zrobiłaś
    Czekam na wiecej od ciebie i informuj mnie jak bedzie cos nowego
    Buziak ;***
    Ostatni raz na tym blogu ja....

    OdpowiedzUsuń
  2. Meg robiła to, co kochała. Wiązało się to z niebezpieczeństwem. Ale nigdy nie sądziłam, że pasja odbierze jej miłość i szansę na szczęście. ;( Bardzo wzruszający epilog. Bardzo szkoda mi Nikołaja. On i Meg nie mieli czasu, by ze sobą być. Ciągle coś stawało im na drodze. Taki nieprzewidywalny los. Ale on daje sobie radę. Kocha Małgosię i oddaje się jej cały. Chyba nie można mówić tutaj o nieszczęśliwym zakończeniu. ;)
    Dziękuję ci bardzo za tę historię! Było tutaj wszystko, czego można by oczekiwać. Emocje, niespodziewane zwroty akcji, odrobina humoru, ale również smutek...
    Całuję! ;*

    OdpowiedzUsuń