sobota, 17 października 2015

Epilog

Nie przestaniemy kochać
Ciche łzy spłynęły po policzku. Wiedziona sercem pobiegłam do sali, gdzie był On. Leżał na łóżku taki nieruchomy. Usiadłam przy nim nie wiedząc co począć z oczami, gdzie patrzeć, by serce nie rozdzierał jeszcze gorszy ból i cierpienie. Ujęłam jego zimną jak lód dłoń i oglądałam każdy posiniaczony palec z osobna koniecznie nie podnosząc oczu. Siedziałam przy nim nie mogąc wykrztusić z siebie ani słowa. Płacz, który zdusiłam w zarodku rozbrzmiewał echem w moim sercu. Kolejny raz stracić ukochaną osobę, drugi raz tą samą- aż sama bałam się tak myśleć. Nie było w stanie mi to przejść przez głowę. Zbliżyłam jego dłoń do mojego policzka, a chłód od niego bijący rozlał się po twarzy.

-Dlaczego?- szeptałam ochrypłym głosem.- Przecież już wszystko miało być dobrze.
Z letargu obudziło mnie lekkie szarpnięcie za ramię i ciepła dłoń na moim ramieniu rozcierająca zdrętwiały bark.
-Powinna już pani iść. To nic nie da- spojrzałam na nią bezradnie rozklejając się przy tym.
-Zostanę- szepnęłam niemal niesłyszalnie.
Pielęgniarka pochyliła się do mnie zniżając się na wysokość moich oczu. Ujęła moje dłonie i współczującym wzrokiem popatrzyła na mnie.
-Teraz musi być pani silna, a dopóki nadwyręża pani swoje zdrowie tych sił nie przybędzie, a jedynie ubyje.
-Chcę się z nim pożegnać… -dławiłam się własnymi łzami.
Pielęgniarka nie dała się jednak przekonać i kroczek po kroczku przybliżała mnie do drzwi. Nie wypadało się kłócić, nie w takiej chwili.
-Proszę przyjść jutro. Jutro już powinien być przytomny.- nieprzekonana wyszłam z sali.

***Nikolay***
Od jakiegoś czasu nawiedzały mnie złe sny. Przychodziły tuż przed tym, gdy miałem się obudzić. Niestety, każdorazowo musiałem stawiać im czoła. Wieczorem, gdy obudziło mnie ostre światło sali szpitalnej skończyły się wszystkie złe sny. Zaczęła się nowa droga, pełna wybojów i prób charakteru. Wspominałem, że małe uśmiechy na mojej twarzy to Jej zasługa? Nie? Więc tak, te uśmiechy to dzięki Niej, mojej kochanej i niezłomnej, czasami upartej, ale zdrowo dążącej do celu. Dzięki niej codziennie stawiałem krok do przodu. Wróciłem do formy w bardzo szybkim tempie i dzięki temu mogłem zacząć kolejny sezon ligowy pełną parą. A Ona? Ona w tym wszystkim uczestniczyła stojąc za mną i lekko mnie popychając w stronę sukcesu. Moja kochana.
***
O 3 w nocy obudził mnie krzyk Małgosi. Głośny pisk dało się słyszeć w całym domu. Małgosia co noc krzyczała i tak już bywało od miesięcy. Pobiegłem do jej pokoju, a ona jak zwykle siedziała zdyszana na łóżku łapiąc powietrze szybciej niż zwykle. Nie pytałem skąd ten krzyk, wiedziałem, że znów ma ten sam koszmar co zawsze, o którym nie chciała mówić. Choć te sny przewijały się w jej małej blond główce już od jakiegoś czasu to dzięki pomocy psychologa za dnia radziła sobie lepiej, nawet zauważyli to w przedszkolu.

-Ciiiii, moja kochana. To tylko zły sen…- uspokajałem ją każdej nocy. Dotyk przynosił jej ukojenie więc gdy tylko poczuła bicie mojego serca jej buzia rozluźniała się i zapadała w głęboki sen.
Rankiem po ostatnim koszmarze zeszła po schodach i swoim cudownym piskliwym głosikiem powiedziała:
-Cześć tatusiu- jak zawsze uśmiechnąłem się i pogłaskałem jej blond włoski.
-Omlet czekoladowy. Smacznego kochanie- podsunąłem jej talerz, a ona skocznie zasiadła na swoim ulubionym miejscu.

Tego ranka była jakaś inna. Pobudzona. Śpiewała pod noskiem i wymachiwała nóżkami siedząc na wysokim stołku. Patrzyłem jak zjada, wchłaniając widok uśmiechniętej buzi i różowych policzków.

-Co ty jesteś taka zadowolona, co?- zagadałem, ale zamiast odpowiedzi zobaczyłem jak wzrusza nonszalancko ramionkami i nie zwracając na moje zdziwienie uwagi kontynuowała jedzenie.- Zapytałem się coś księżniczko.- upomniałem ją.
-Mamy dzisiaj wycieczkę.- stwierdziła.
-Nie planowaliśmy niczego- zauważyłem.
-Ty nie, ale ja tak. Masz wolne dzisiaj więc jedziemy- moja kochana mała rządzicielka.
-Gdzie jedziemy przewodniku?
-Pokieruję cię.

Zauważyłem, że jej oczy rozbłysły blaskiem, którego od roku nie widziałem. Coś mówiło mi, że ten dzień będzie przełomem. Po skończonej toalecie przyszła do mnie do pokoju i wdrapała mi się na kolana.

-Nie możesz tak jechać, ubierz się ładnie.- zganiła mnie.
-Gosiu, co ty kombinujesz?
-Po prostu nie możesz ze mną jechać w dresach.
-Jak na 5-latkę, jesteś bardzo wygadana…

Wsiadłem z nią w samochód nie wiedząc, gdzie chce jechać. Profilaktycznie uzbroiłem się w cierpliwość jeśli to miała być galeria handlowa. Szybko mnie wyprowadziła z błędu, gdy na pierwszym zakręcie pojechaliśmy zupełnie inną drogą. Małgosi wskazówki były precyzyjne i wkrótce zmroziło mnie domyśliwszy się, gdzie dojechaliśmy. Dziewczynka zamilkła i wysiadła z samochodu. Otworzyła mi drzwi i złapała mnie za rękę.
-Chodź już.

Szliśmy brukowaną alejką patrząc tylko przed siebie. Do uszu dochodził jedynie cichy śpiew ptaków i odgłos bucików sunących po ziemi. Zapach nam towarzyszący był specyficzny, lekko duszący. Droga na miejsce była krótka, ale w ciągu tej chwili otoczyły mnie wszystkie uczucia. Zatrzymaliśmy patrząc przed siebie i milcząc sugestywnie. Nie odwiedzaliśmy tego miejsca bardzo długo. Kucnąłem i strzepnąłem jesienne liście. Małgosia zrobiła to samo. Sukcesywnie usunęliśmy wszystko.

-Przeczytaj tato- wziąłem głęboki oddech i zacząłem czytać.
-Margaret Penchev urodzona 20 maja 1993 roku w Chicago, zmarła…- głos uwiązł mi w gardle-…w wieku 27 lat. Swoje serce oddała pasji i miłości. Niech Bóg ma ją w swej opiece.
-Powinni jeszcze napisać, że była najukochańszą matką.
-I żoną. Najwspanialszą osobą na świecie- spojrzałem na jej zdjęcie. Jej uśmiechnięta buzia przywołała najpiękniejsze wspomnienia. Mimowolnie moją twarz rozjaśnił uśmiech.
-Droga mamusiu. Dziękuję, że przyszłaś do mnie tej nocy. Dzięki tobie jestem tutaj z tatusiem. On się bardzo o mnie martwi. Przychodzi do mnie gdy mam koszmar… Mamusiu? Obiecaj mi coś… Obiecaj, że będziesz mi się śniła każdej nocy, nie zostawiaj mnie już więcej.

Wyznanie Małgosi wzruszyło mnie. Sam nie mogłem wydusić słowa. Patrzyłem na nagrobek bezradnym wzrokiem jak wtedy, gdy ją chowałem. Ciche łzy spłynęły mi po policzku.
-Będziemy z tatusiem przychodzić w każdą niedzielę. Obiecuję- ciche westchnięcie- Kocham cię i tatuś też.
Wyszliśmy ze cmentarza z dziwną ulgą w duszy. Milczący wsiedliśmy do samochodu.
-Tato?
-Tak?
-Opowiesz mi w domu o mamie?- pokiwałem głową.- Dziękuję.

Wiedziałem dokładnie, że nie minie 10 minut od wejścia do domu, a mała będzie czekała w salonie i podrygując nerwowo czekać na mnie aż znajdę w sobie odwagę i siłę, by stawić czoła jej pytaniom.
-A więc?- dałem znać wzrokiem, żeby dała mi jeszcze chwilkę.- Tato?

Przełknąłem głośno ślinę i usiadłem na kanapie. Mała usadowiła się przy mnie i wtuliła swoją głowę we mnie. Pod ręką trzymałem album ze zdjęciami, którego nie wyciągałem od ponad roku. Skrycie czułem, że taki moment wkrótce nadejdzie.

-Mama była piękną, młodą i bardzo ambitną dziewczyną kiedy ją poznałem. Ja byłem niegrzeczny, ale ona potrafiła sobie z tym poradzić. W końcu zakochaliśmy się w sobie. Po jakimś czasie straciliśmy siebie na trzy lata, ale miłość zawsze się odnajdzie więc gdy zawitała do Rzeszowa od razu na siebie wpadliśmy.
-Mama opowiadała, że nie pamiętała cię…
-Tak. Mama miała poważmy wypadek, w którym straciła pamięć. Ale straciła coś cenniejszego. Twojego braciszka. Twój brat miałby już 9 lat.- o ile mała była wstrząśnięta to nie dała tego po sobie poznać.- Po moim wypadku także było nam bardzo ciężko, ale mama zrobiła wszystko, żebym wrócił do formy. Spędzała ze mną na ćwiczeniach i rehabilitacji każdą wolną minutę nieraz znosząc moje fochy. Dzięki niej szybko wróciłem do formy.
Otworzyłem album ze zdjęciami i kartkując powoli szukałem swojego talizmanu. Wkrótce znalazłem i zawieszając wzrok na naszych twarzach przypominałem sobie tamten dzień.
***
Wsiadłem do samochodu, a wraz ze mną mój świadek i brat Rozalin. Ręce trzęsły mi się niesamowicie, a w głowie miałem tylko jedno: Dziś jest ten dzień. Nie rozpłacz się, bądź mężczyzną.
-Nie stresuj się.- szturchnął mnie brat.
-Łatwo ci mówić, to nie ty żenisz się.
-No nie ja, ale jakbyś się rozmyślił to wiesz… Po rodzinie nic nie zginie.
-Nie łudź się.

Ślub był niekonwencjonalny, bo odbył się w naszym zakątku szczęścia- w ogrodzie panny młodej. Goście dopisali, bowiem przybyli wszyscy. Ślubu udzielał urzędnik, który denerwował się bardziej niż my. Czekając na przyjście panny młodej nie mogłem powstrzymać się od wspomnień pierwszej nocy gdy zostałem w tym domu i gdy rozkoszowałem się widokiem Meg w pościeli i zakątka szczęścia pośród jabłoni, w świetle księżyca.

Gdy odwróciłem głowę w stronę ogrodu zaparło mi dech w piersiach. Najpiękniejsza istota na ziemi, jedyna i niepowtarzalna, tak naturalna, a tak zjawiskowa. Moja kochana. Gardło miałem ściśnięte, a do oczu cisnęły mi się łzy. Idąc do mnie roztaczała piękno. I gdy przysięgaliśmy sobie nadal nie byłem w stanie uwierzyć w moje szczęście.
Kilka lat później płakałem z rozpaczy, gdy nie wyszła ze śpiączki, w którą zapadła po upadku z szarfy na jednym meczów Resovii. Jej bezwładne ciało śniło mi się po nocach sprawiając, że budziłem się przez kilka miesięcy spocony z rozpaczy. Przy życiu trzymała mnie jedynie nasza córka.
***
-Te 4 lata kiedy byliśmy z twoją mamą małżeństwem to były najpiękniejsze lata, a twoje przyjście na świat było tego potwierdzeniem.
Mała kartkowała album z Jej zdjęciami. Buzię rozjaśniał jej dawno skrywany uśmiech. Był on dla mnie najjaśniejszym widokiem od dawna.
-Tatusiu? Obiecasz mi coś?- moja kruszynka spojrzała na mnie znad albumu.
-Co tylko chcesz.
-Nigdy o mamusi nie zapomnimy.
-Nigdy.
-I będziemy do niej chodzić w każdą niedzielę.
-Inaczej być nie może.
-Tatusiu? Kocham cię.
-Ja ciebie też kochanie.
__________________________________________
Tak to już koniec. Koniec opowieści o Meg i Nikołaju. Takiego zakończenia spodziewałyście się? To był dla mnie bardzo trudny epilog. Przeżywałam go z każdym zdaniem. Ale co tu będę smęcić...
Chciałabym podziękować tym  wytrwałym czytelnikom, którzy byli ze mną w tej podróży po losach M. i N. 
Przede mną kolejne blogowe wyzwanie. Kogo chciałybyście w nim zobaczyć? Czekam na sugestie w komentarzach.
Do zobaczenia na kolejnym blogu. 
Kocham i całuję.
Wasza Meg R.

piątek, 16 października 2015

Ogłoszenie o nie!zawieszeniu bloga.

Moje drogie! Choć wiem, że od mojej ostatniej publikacji minęło 3 tygodnie, informuję, że epilog będzie niedługo. Został on prawie ukończony. Muszę przyznać, iż jest on bardzo emocjonalny i podchodzę do niego na raty (po kilku zdaniach robię się wyczerpana uczuciowo).

Pozdrawiam i życzcie mi weny.

Meg R.

czwartek, 24 września 2015

Rozdział 10- "Złoty środek"

Ciche łzy.

-Smakowało ci?- ciepły oddech owionął mój kark.
-Było trochę za słone, ale mówią że przesalają potrawy ci, którzy są zakochani.- wymruczał.
-Hmmm, nie przypominam sobie, żebym dodawała soli.- uśmiechnęłam się łobuzersko, a Niko całując w czubek głowy szeptał.
-Było pyszne.- odwróciłam się przodem do niego uważnie przyglądając się aparycji przyjmującego.
-Ile dni tak funkcjonowałeś? Z pustą lodówką?
-Od dwóch tygodni. Odkąd wyjechałaś do Warszawy.
-Ty durniu, mogłeś poważnie się rozchorować.- trzepnęłam go w ramię.

Aura zmieniła się momentalnie. Oboje byliśmy blisko siebie, trzymając się w objęciach i czuliśmy to samo. Jeszcze trochę, a skończylibyśmy na podłodze lub w łóżku.

-Nikołaj…
-Nie, tylko nie ten ton.- westchnął wyraźnie zawiedziony.
-Musimy porozmawiać.- dotknęłam wierzchem dłoni jego policzka.- Ubierz się ciepło.
-Wychodzimy?
-Pokażę ci to, co obiecałam i porozmawiamy.

Bez słowa ubraliśmy się i wyszliśmy w cichą i bezwietrzną noc. Mieniący się iskierkami śnieg przywoływał na myśl diamenty rozsypane po białym puchu. Dróżka między jabłonkami była odśnieżona, tak jak prosiłam. Cisza wokół nas dodawała trochę smutku i niepewności. Skrzyżowałam ramiona na piersi rozglądając się dookoła.

-Nie wiedziałem, że ten ogród jest taki duży.
-Jest ogromny, ciągnie się jeszcze daleko za domem. To piękna okolica.

Doszliśmy do miejsca, które chciałam mu już dawno pokazać. Było to małe jeziorko, które było otoczone i zadaszone przez rozłożyste gałęzie jabłoni. Nawet w zimę szerokie, długie i masywne gałęzie chroniły jeziorko od śniegu pozwalając by tafla lodu lśniła niesamowitym blaskiem.
Widziałam zachwyt na twarzy Nikołaja. Jego oczy rozbłysły tajemniczym blaskiem jakby upewniał się, że to  co widzi nie jest snem ani marą.

-Widziałem już je, z daleka.
-Jak to?
-Tamtej nocy, której przyszedłem do ciebie. Zauważyłem między drzewami coś lśniącego i szedłem korytarzem wyglądając przez okna aż  natrafiłem na drzwi do twojego pokoju. Podszedłem do okna w twoim pokoju i wtedy to zobaczyłem, a później ciebie, w pościeli. Dwa najpiękniejsze widoki.
-To wszystko jest jak sen. Ten ogród, dom, nasze perypetie. Ale wiem, że to miejsce jest prawdziwie. Przychodzę tu kiedy tylko mogę, bo to mój zakątek szczęścia i wszystko tutaj wygląda na łatwiejsze.- objął mnie ramionami stojąc za mną oparł podbródek na mojej głowie. Zaległa cisza zwiastująca nadejście odpowiedniego czasu na rozmowę.
-Co my teraz zrobimy?
-Będziemy ze sobą, od nowa. No, chyba że mnie nie chcesz.
-Wiesz, że nie o to mi chodzi. Dobrze, jesteśmy ze sobą, ale pod koniec kwietnia wyjedziesz do Bułgarii, na zgrupowanie i przyjedziesz dopiero w połowie września. To długa rozłąka, a twój powrót wcale nie oznacza sielanki, oboje będziemy ciężko pracować.
-Do kwietnia jest jeszcze trochę czasu.
-Niko, ale co potem? Po kwietniu.
-Zostanę w Polsce, z tobą.

Och, wyobraziłam sobie Nikołaja siedzącego i wiercącego się przed telewizorem podczas meczów Ligi Światowej, Igrzysk Europejskich , Pucharu Świata lub cholera wie czego jeszcze. Do końca życia nie wydarowałabym sobie, że przeze mnie cierpi.  

-Nie. Kategoryczne nie!
-Nie? A więc co? Chyba nie chcesz mi znów powiedzieć, że to nie ma sensu i tak dalej, co?- zaniepokoił się.
-To nie tak. Zależy mi na tobie, tylko nie wiem jak to wszystko pogodzić. Jeżeli nie chcesz, żebyśmy byli ze sobą z dziś na jutro, to musimy coś postanowić.
-No tak…. Chyba masz rację.- westchnął wyraźnie zbity z tropu.- Porozmawiamy, obiecuję tylko nie dzisiaj.- odwróciłam się przodem do Nikołaja i złożyłam ciepły pocałunek na jego policzku.
-O! Chyba jakieś rozwiązanie mi świta! O nie… Uciekło. Jak jeszcze raz pocałujesz to na pewno wróci.- wyszczerzył się w chytrym uśmiechu.
-Niedoczekanie, pf!- w odwecie przerzucił mnie przez swoje ramię i zaniósł do domu.
-Za nieposłuszeństwo musi być kara!

Śmiech wypełniał ściany domu. Długo oczekiwane szczęśliwe chwile mogły trwać wiecznie, a my w nich zatraceni i kompletnie oszołomieni. Los bywa przewrotny, kapryśny, a my jedynie możemy mu się podstosować.

-O czym myślisz?- zapytałam go gdy tak leżał i wpatrywał się w sufit.
-O nas, o tobie, o przeszłości.

-Przeszłości nie ma. Jesteśmy tylko my i przyszłość.
W głowie układałam plan ratunkowy dla naszego związku. W końcu doszłam do tego, co zrobić byśmy mogli być razem nie rezygnując z niczego. Co prawda pomysł był dość pracochłonny, ale co to dla mnie. Jak się uwzięłam to praca paliła mi się w rękach.

Następnego dnia usiadłam z samego rana przed laptop i wyskrobałam maila, którego później wysłałam do wszystkich. W głowie ilustrowałam sobie przebieg spotkania, szok, niedowierzanie, radość, a nawet odmowę. Spotkanie rozpoczynałam w siedzibie Asseco ze wszystkimi, a kończyłam ze swoją grupą najwierniejszych tancerzy i tancerek.

Po wysłaniu maili telefon rozdzwonił się na dobre. Wszyscy z niecierpliwością czekali co znowu wymyśliłam. Niedane im było usłyszeć. Mogłam odebrać tylko jeden telefon. Na wyświetlaczu pojawił się Nixon, który od niedawna rozjaśniał moje dni.

-Cofnęli nas z treningu. Podobno mamy zebranie z tobą.
-Zgadza się, za 40 minut.
-Meg… Niepokoję się. Co to znowu za kombinacje?
-Żadne kombinacje. Dzisiaj wszystkiego się dowiecie. Bądź spokojny.
-No nie wiem… Dziwnie mi to wygląda.

Po wypindrzeniu się maksymalnie mogłam spokojnie pojechać zrobić rozpierduchę w konferencyjnej. W związku z tym, że zebranie było dla obu stron musieliśmy zmienić konferencyjną na dużą. Gdy mijałam korytarzem zebrane osoby, zauważyłam, że wszyscy mieli nietęgie miny, słusznie i niesłusznie.

-Pani Robinson, co to za pośpiech z tym zebraniem?- bez kozery zapytał prezes.
-Panie prezesie upominam o cierpliwość.- uśmiechnęłam się do niego zjadliwie.

Wszyscy zasiadając mogli obserwować różne odcienie czerwieni na twarzy prezesa. Od purpury do bladego różu. Jego oczy bacznie obserwowały moją osobę, każdy ruch i gest. Było to zabawne, a wyglądało na to, że bał się tego, co według niego miało się wydarzyć.

-Pamięta pani o treści umowy, którą zawarliśmy?
-Oczywiście, znam ją na pamięć. W końcu dokładnie ją sprawdziłam pod każdym kątem.- przypomniałam mu błędy ortograficzne w umowie i zwróciłam się do zebranych. – Dziękuję wszystkim za przybycie i jednocześnie przepraszam za jego nagłość. Chciałabym wam przekazać dwie ważne rzeczy, a robię to teraz, bo jest to ostatnie tego typu nagłe spotkanie. Dzisiaj podjęłam bardzo ważną decyzję. Zostaję w Rzeszowie, ale osobą decyzyjną będzie nadal Chelsea. Oczywiście będę szefować, ale w związku z nowym projektem, który mam zamiar wdrożyć, potrzebny mi będzie ktoś na kogo będę mogła liczyć, tą osobą jest Chels.- napięcie związane z moich odejście opadło czego dowodem była mina prezesa.- Zgodnie z zapisami w umowie nasza ścisła współpraca odbywać się będzie od października do końca kwietnia przez 3 kolejne lata. Ale jest coś jeszcze. Postanowiłam, że każdy zawodnik na czas reprezentacyjny dostanie od MRE swojego prywatnego fizjoterapeutę.- szum zadowolenia dobiegł do moich uszu.- Natomiast co się tyczy moich pracowników jest to, że na czas od maja do września lecicie do Broadway Dance Centre w Nowym Jorku na warsztaty taneczne z szarfą.- oczy tancerzy wyrażały niedowierzanie, które po chwili zmieniło się w pisk radości.- Oczywiście będzie to oznaczało, że dołożymy Asseco szarfę do wejścia.
-A co ty w tym czasie będziesz robić?- zapytała Chels.
-Będę wypoczywać na Bałkanach.- oczywiście każdy, z wyjątkiem prezesa, wiedział co to oznacza.

Mina Nikołaja mówiła tyle samo co oczy. Uszczęśliwiłam go rozwiązując ten jeden nurtujący nas problem. Dzięki temu wilk syty i owca była cała. Żadne z nas nie traciło na decyzji drugiego.

-Czy to, że wyjeżdżamy do Nowego Jorku jest w formie wakacji?- zadał pytanie jeden z ciężej pracujących tancerzy tym samym odwracając moją uwagę od kochającego spojrzenia.
-Jeżeli pytasz o środki na wyjazd to odpowiadam: nocleg, śniadania i opłaty związane z dojazdami będą opłacone przez MRE, a jeśli chodzi o tzw. przestojowe to będzie ono płatne jak zazwyczaj.

Wszyscy z uznaniem kiwali głowami i byli wyraźnie zadowoleni z mojej propozycji. Bo komu by nie przypadła możliwość rozwoju niemal za darmo?

Spotkanie zakończyło się i wszyscy gratulowali mi rozwoju firmy. Nikt jednak nie wiedział, że ten szybki plan w rzeczywistości był planem ratunkowym dla związku z Nikołajem. To była nasza słodka tajemnica. Po rozejściu się wszystkich zostałam sama z N. Uśmiechał się szeroko jak nigdy dotąd.

-Wiedziałem, że znajdziesz jakiś złoty środek.-przygarnął  mnie do siebie.

Odsunęłam go delikatnie od siebie uwalniając się od silnych ramion. Sięgnęłam po torebkę wielkości większego portfela i wyciągnęłam z niej brzęczącą rzecz. Patrząc chłopakowi głęboko w oczy zaproponowałam:

-Trzymaj, to są twoje klucze.
-Jak to? Mam się wprowadzić?- zdziwił się.
-Jeżeli tylko chcesz…

Odwrócił się plecami do mnie maskując swe uczucia. Zamarłam nie wiedząc co mu chodzi po głowie. „Może przestraszył się? Nie chce związywać się na stałe?”- główkowałam. W końcu podszedł do mnie ze spuszczoną głową ewidentnie omijając mój wzrok.

-Niko? Jeżeli nie chcesz, boisz się…
-Przestań.

Wtedy to zauważyłam, wtedy to poczułam. Czy to był smutek? Jego wyraz twarzy nie mówił mi wiele, nie widziałam go jeszcze takiego. Spojrzał na mnie swoimi ciemnymi oczami prosto w moje wyczekujące i już wiedziałam.

-Niko, powiedz coś.
-Przepraszam…To wszystko…- mówił tak cicho, że jego głos był ledwie słyszalny.- To wszystko jest jak najwspanialszy sen. Tylko to rzeczywistość.- położyłam rękę na jego policzku i poczułam pod nią gorące krople.-Naprawdę chcesz tego? Oglądać mnie co ranek bez make-upu? Prać moje skarpetki?- uśmiechnął się nieśmiało.
-Chcę. I twoje skarpetki i twoje zmarszczki na tyłku. Biorę w pakiecie wszystko.- zaśmiałam się cicho.
-To chyba muszę się spakować, mam trochę tego. Cała walizka z kosmetykami itd. Pomożesz mi?
-Nie tym razem. Mam jeszcze trochę formalności związanych z nowym projektem. Ale miejsce w szafie masz zrobione.

Rozstaliśmy się z nadzieją w sercach i niezliczonymi nadziejami na wspólną przyszłość.
Pozostałą część dnia chodziłam wniebowzięta. Jakby z nieba skapnęła mi kropla płynnego szczęścia. Mój nastrój był zaraźliwy tego dnia, bowiem kogo bym nie spotkała uśmiechał się soczyście.

-Promieniujesz szczęściem.- zagadała Chelsea.- Lubię cię taką.- uśmiechnęłam się w podzięce za te miłe słowa.-Pamiętasz jak przygotowywałyśmy tą imprezę zapoznawczą z Resovią?- kiwnęłam głową przytakując.- Powiedziałam ci wtedy, że wyglądasz lepiej, ale oczy masz nadal smutne. Odwołuję to!
-Coś nie tak? Znowu schudłam?- zaniepokoiłam się wygładzając szyfonową bluzkę.
-Nie, to znaczy tak. Wyglądasz cudownie i w ogóle, ale oczy masz już jasne, szczęśliwe. Wyglądasz jak stara ty.- jej dłoń roztarła moje ramię dodając mi energii.
-To wszystko jest…jakby rewers mojego życia…
-Rewers?
-No tak. Los się odwrócił. Ponad trzy lata kompletnego dna. A teraz wszystko zaczyna się układać.- poczułam łzy wzruszenia pod powiekami.
-Trzymam za was kciuki.

Wracałam do domu wyobrażając sobie, że Niko czeka na mnie, a jego rzeczy wypełniają puste przestrzenie w moim domu, zapach piżmowych perfum unosi się w powietrzu, a kot zaprzyjaźnia się z firankami. Podjazd pod domem był pusty, w oknach nie paliły się żadne światła. Poczułam się zawiedziona.
Dom wypełniały rzeczy Nikołaja, a w kącie rozległo się ciche miałczenie. Kot był niespokojny. Może to była wina zmiany otoczenia, a może coś go niepokoiło. Wypuściłam kota na kuchnię stawiając mu miskę z jedzeniem. Kot jedynie powąchał miskę i miałcząc żałośnie.

-Co ci jest kitku? Pan za chwile przyjdzie.- pogłaskałam go po najeżonym grzbiecie.
Kręcąc się po kuchni zauważyłam liścik na karteczce, która była przyczepiona do szafki kuchennej.
Moja M.
Rozpakowałem się, a teraz pędzę coś załatwić. Zabieram Cię w jedno takie romantyczne miejsce. Bądź gotowa o 17.Przyjadę po Ciebie.
Twój Nixon.
Początkowo uśmiechałam się do liściku jak głupia, ciesząc się na randkę, jednak po chwili zaniepokoiła mnie godzina na zegarku.17.15- tak wskazywał zegarek w moim telefonie. Skorzystałam z okazji i szybko pognałam przebrać się łudząc się, że Niko spóźni się, a mnie upiecze się.
Byłam już dawno wyszykowana, a minuty mijały bezlitośnie ciągnąc się w nieskończoność.17.30, później 17.45…a ja zaczynałam się niepokoić. Telefon Nikołaja milczał, a ja powoli zaczynałam odchodzić od zmysłów. W końcu zdecydowałam się zadzwonić do Igły.

-Krzysiek? Nie wiem co z Niko. Byliśmy umówieni na 17, a jest już 18, a do tego nie odbiera. Nie widziałeś się z nim?- po drugiej stronie słuchawki zaległa cisza.- Krzysiek?!
-Och Meg. Nie wiem jak ci to powiedzieć…
-Kurwa mać! Do rzeczy!
-Zadzwoniono do klubu, że na wylotówce był wypadek.
-Chyba nie chcesz mi powiedzieć, że…- głos uwiązł mi w gardle.
-Jestem w szpitalu. Przyjedź.

10 minut później, po złamaniu wszelkich przepisów ruchu drogowego wpadłam do szpitala niczym grom.

-Gdzie on jest?!- krzyczałam do Krzyśka.
-Nie możesz tam wejść.
-Nie pytam się o pozwolenie! Gdzie on do cholery jest?!
-Nie rozumiesz! Nie wejdziesz tam…- trzymał mnie mocno w uścisku nie pozwalając mi się ruszyć.- Zrozum, oni go reanimują…

Zabrakło mi tchu. Ktoś wyrwał mi serce z piersi. Zaprzepaścił nasze marzenia. Kilka minut później czekając na jakiekolwiek wiadomości siedziałam wspierając się o ramię Krzyśka. Łzy mimowolnie ciekły mi po policzkach, spływając kaskadą w dół.
Nie wiem kiedy dostałam kubek z gorącą herbatą i koc, który otulał moje ramiona. Nic nie było w stanie mi pomóc. Rozdarta na milion kawałków siedziałam wpuszczając słowa chłopaków jednym uchem, a wypuszczając drugim. Nic nie było w stanie odwrócić mojej uwagi od Nikołaja walczącego życie. Moje myśli wirowały wokół jego bezradnego ciała, które próbowało wyrwać się ze szponów snu…

-On nie może… Nie…. Nie, on nie może…-szeptałam niemal bezgłośnie do siebie.
-Wyjdzie z tego.- odpowiadał mi Krzysiek.

W tej chwili wyszedł lekarz i idąc korytarzem zdejmował z siebie poszczególne części zielonego uniformu. Wszyscy poderwaliśmy się na równe nogi i niczym mur stanęliśmy przed lekarzem. Ze zdenerwowania trzęsłam się cała, ale podtrzymywana przez Krzyśka stałam prosto.

-Panie doktorze, co z Nikołajem?- lekarz popatrzył na mnie bezradnie marszcząc przy tym  czoło.-Panie doktorze?

Lekarz spojrzał się w dół na swoje buty, wyraźnie unikając mojego wzroku. Sekundy milczenia dłużyły się niczym godziny. Jedyne co słyszałam to swój głośny i ciężki oddech, bo wszystko inne zamarło.
Jak w zwolnionym tempie lekarz powoli podnosił wzrok wyraźnie nie wiedząc jak rozpocząć rozmowę. Jego oczy zwróciły się ku moim i mogłam w nich zobaczyć zmęczenie,  ale to najmniej mnie obchodziło. Najważniejsze było, co lekarz zrobił później. Popatrzył po wszystkich i pokiwał przecząco głową.

Ciche łzy spłynęły po policzku.

_______________________________________________
Koniec historii już blisko.
Terminy dodawania rozdziałów są nieregularne ze względu na moją pracę. Dopiero co ją zaczęłam i muszę się bardzo starać. Stąd mój kompletny brak czasu. 
Czytajcie i komentujcie.
Pozdrawiam i całuję :*

niedziela, 13 września 2015

Rozdział 9: "Frezje"

"Boli mnie dzisiaj głowa."

Pod blok zajechałam o 3 w nocy. Rozejrzałam się po parkingu. Nigdzie nie było jego samochodu. W oknach panował mrok. Może spał, a samochód był w serwisie? Oby.
Do klatki można było wejść jedynie z kodem do domofonu. Nic takiego nie posiadałam, ale fart chciał, że grupka młodzieży wychodziła właśnie z klatki. Minęłam ich chwytając za drzwi w ostatniej chwili i potrącając jednego z nich przypadkiem.
-Ej lala! Uważaj, bo ci ktoś tą buźkę pokiereszuje!- nie słuchałam. Wbiegłam po schodach jak najszybciej się dało.
Dotarłam przed jego drzwi nie czując zadyszki. Byłam zbyt zaabsorbowana misją ratunkową. Na dole klatki panowało poruszenie. Zapukałam do drzwi. Raz. Drugi. Trzeci. Mocniej, a później dzwonkiem do oporu. Nic. Cisza. Na dole nadal toczyły się ożywione dyskusje.
-Ty stary! Laska ci wyjeżdża z bara, a ty to tak po prostu zostawisz? Przyprowadź ją tutaj, nauczymy ją jak należy się zachowywać!- słyszeć się zdało jak ktoś wspina się po schodach.
Ogarnęło mnie przerażenie. Miotałam się przed drzwiami próbując znaleźć szybko jakieś rozwiązanie. Instynktownie schyliłam się do wycieraczki i wyciągnęłam spod niej klucze do mieszkania. Kroki były coraz bardziej słyszalne. Ktoś się zbliżał. Zamek w drzwiach szczęknął i drzwi puściły. Wskoczyłam do środka i szybko zamknęłam drzwi na zamek. Wyjrzałam przez judasza. Na piętrze stał jeden z nich z butelką w ręku. Rozglądał się. W końcu zszedł na dół, a cała banda poszła w stronę ruchliwej ulicy.
-Niko?! Jesteś? Halo?- w mieszkaniu było pusto i cicho.
Wymacałam włącznik do światła. Ciepłe światło wypełniło mieszkanie. „Gdzie się podziałeś?”- zmartwiłam się nie na żarty. Powoli rozebrałam się z kurtki i ciepłych butów i gdy się tak schylałam zauważyłam parę mocno zielonych oczu. Piękny kot w cętki zjawił się mrucząc i ocierając się o mnie przyjaźnie.
-Cześć malutki, gdzie masz swojego pana?- kot miauknął żałośnie i pobiegł do kuchni.
Poszłam za nim. Kuchnia była niemal sterylnie czysta. Żadnych naczyń walających się po blacie, pustych opakowań czy szklanek. Nic. Czyściutko. Uśmiechnęłam się w satysfakcji. „Przynajmniej czegoś go nauczyłam.” Kot wskoczył na blat i miałcząc dawał znać, że czegoś chce.
-Achhh, głodny jesteś. Tylko gdzie…? Już wiem.- w pierwszej szafce, którą otworzyłam były puszki Whiskasa. Kot wdzięcznie zeskoczył i podbiegł do swojej miski niecierpliwiąc się moimi powolnymi ruchami.
Po prawej stronie od kuchni znajdował się salon-sypialnia. Również czysty jak gdyby nikt tu nie mieszkał. Obecność gospodarza zdradzał fakt kubka z herbatą, która z resztą była letnia. Musiał niedawno wyjść. Rozejrzałam się po salonie. Nie było nic czego bym się nie spodziewała po mężczyźnie, po moim byłym mężczyźnie. Jedynie fotografia na otwartej półce zdradzała tożsamość gospodarza.
Obzor, 03.2012.- to samo zdjęcie, które znajduje się u mnie w pokoju MEM. Trzymając zdjęcie w dłoniach usiadłam na kanapie i zastygłam. Na minutę, dwie, czterdzieści- nie miałam pojęcia. „Masz nierówno pod sufitem.”- wyrzucałam sobie. Z zamyślenia wyrwał mnie jego cudowny kot, który usadowił się na moich kolanach mrucząc. Chwilę później szczęknął zamek w drzwiach wejściowych i usłyszałam ciche westchnięcie.
-Mówiłem, żebyś dał mi spokój. Nic mi nie jest.- zakomunikował z przedpokoju.
Stanął w drzwiach salonu. Jego wzrok zdawał się mówić wszystko. Totalne zdziwienie. Przez minutę mierzyliśmy się wzrokiem, podczas gdy kot zdążył już schować się pod regał. Cisza wokół nas była wyraźniejsza niż zwykle, zdawała się krzyczeć.
-Ja też mam ci dać spokój?- mój głos falował w tej ciszy.
-Co tu robisz?- rzucił rozbierając się i przybierając obojętny ton.
-Wszyscy się o ciebie martwią.
-Niepotrzebnie. Mam się dobrze.-kontrował.
-Kłamiesz. Widzę przecież.- powoli podeszłam do niego delikatnie zdjęłam z jego szyi szalik. Drgnął pod moim muśnięciem.
-Nic nie wiesz. Mam się dobrze.- powtórzył.- Wracam właśnie z klubu, w którym byłem z Fabianem.- kolejne kłamstwo.
-Nie byłeś z Fabianem.-cicho i metodycznie dawałam mu do zrozumienia, że kłamie-  Pojechałeś przejechać się po mieście.- spojrzał na mnie uważnie oceniając na ile jestem pewna.
-Skąd wiesz, że jeździłem po mieście- jego upór zaczął maleć.
-Bo cię znam. Nie zapominaj.
-No tak...- spojrzał mi prosto w oczy łagodnym wzrokiem mówiącym, że mur ostrożności maleje.
-Siadaj, porozmawiajmy.- pociągnęłam go za rękaw i oboje usiedliśmy na łóżku.
Chwilę zajęło nam nim pierwsze oszołomienie zeszło z nas pozwalając myślom krążyć w dobrych kierunkach.
-Nikołaj, wszyscy się martwią o ciebie…
-Ty też?
-…wszyscy się martwią o ciebie. Jesteś ważny dla przyjaciół, kolegów z drużyny, trenerów. Tuż po telefonie od Fabiana wsiadłam w samochód i przyjechałam tu, do ciebie, bo tak, martwię się o ciebie.-ujęłam jego zimną dłoń.
-Meg… Wracaj do siebie. Nie musisz się nade mną litować.- dostałam w policzek.- Niepotrzebnie jechałaś taki kawał drogi.
Wstałam. On także. Wściekłość ogarnęła mnie szybko, ale tak samo szybko opuściła. No bo czego ja się spodziewałam? Że wpadnie mi w ramiona i tak po prostu wybaczymy sobie? Pomimo uczuć blokowała nas niewidzialna ściana. Ale nie miałam zamiaru tak szybko się poddać. Role się odwróciły.
-Zrobiłam ci gorącą herbatę.
-Co?
-No mówię, że zrobiłam ci gorącą herbatę, z cytryną i miodem. Ogrzej się.
Chłopak patrzył na mnie szeroko otwartymi oczami szybko analizując zaistniałą sytuację. Mimowolnie ruszył w stronę kuchni, kiwając głową z niedowierzaniem. Gdy tylko zniknął mi z pola widzenia rozsunęłam kanapę i pościeliłam łóżko. Z szafy wyjęłam jego koszulkę.
Siedział przy stoliku i patrzył przez okno. Przycupnęłam obok kładąc mu rękę na ramieniu. Odwrócił głowę i mogłam zauważyć spokój na jego twarzy.
-Lepiej?
-Tak, dzięki. Kota też nakarmiłaś.- przeniósł wzrok na koszulkę w moim ręku. Uniósł delikatnie brwi.
-Połóż się i prześpij się. Załatwiłam ci dzisiaj wolne.- uśmiechnęłam się krzepiąco.-Obiecuję, że będę spała w bezpiecznej odległości.
Przeczesałam jego włosy dłonią i musnęłam opuszkami policzek. Jego wielkie oczy odbijały blask latarni za oknem.
-No już, proszę się myć.-szedł powolnie do łazienki co jakiś czas wzdychając.
-To sen?- odwrócił głowę i przystanął na chwilę.
-Nic nie jest snem, jestem tu.- i zniknął za drzwiami łazienki.
Wygładziłam pościel ręką, upewniając się, że wszystko ułożyłam jak należy. Wzrok wbiłam w podłogę zastanawiając się nad wydarzeniami nocy. Jeszcze wczoraj byłam przekonana, że damy sobie radę bez siebie. Że przyzwyczaimy się do bycia osobno. Lecz po telefonie od Fabiana wszelkie założenia wzięły w łeb. To, co myślałam wcześniej było nieprawdą, kłamstwem, które wmawiałam sobie. Serce przemówiło bardzo wyraźnie. Mogłam nie pamiętać wydarzeń, ale gdzieś w głęboko w sercu uczucia zostały zakodowane.
Poczułam silną dłoń na ramieniu i wzrok na sobie.
-Powinnaś się położyć. Na pewno jesteś zmęczona.-ciepła dłoń przesunęła się po mojej szyi, aż do policzka przesuwając niesforny kosmyk za ucho. Posłusznie wstałam i poszłam do łazienki. Rozmawiałam z N. Wszystko się jakoś ułoży.- wyskrobałam smsa do Fabiana i Igły.
Jego koszulka pachniała moim snem. On pachniał tym, czego tak długo szukałam. Powinnam poczuć ulgę? Pewnie tak, ale mimo wszystko czułam się spięta, bo to jakby zaczynać znajomość od początku- otwierać książkę i czytać prolog.
Siedział na łóżku i znów patrzył w okno. Od kiedy zrobił się taki melancholijny? A może zawsze taki był? Usiadłam na brzegu, tyłem do niego, odwróciłam jedynie głowę w jego stronę. Obciągnęłam za dużą koszulkę do granic możliwości.
-Tego poranka, gdy zostałeś u mnie na noc zaczęłam wszystko sobie przypominać. Wydałeś mi się w tej pościeli dziwnie znajomy. Uciekłam, spanikowałam, zezłościłam się na siebie samą… Ty byłeś niewinny. Przepraszam.
-Spójrz na mnie.- usiadłam przodem do niego.- Od tej chwili świadomie o tym zapomnijmy.- jego dłoń spoczęła na moim kolanie, ale szybko została schowana pod pościel.- A teraz połóż się, droga na pewno była męcząca.
Usłuchałam chłopaka i wdrapałam się pod cieplutką pościel i ułożyłam na skraju łóżka, jak najdalej od N. Leżąc i patrząc w sufit nie mogłam zrozumieć absurdu całej sytuacji. Uciekałam tyle czasu, by teraz leżeć z nim w jednym łóżku, w bezpiecznej odległości.
-Od 3 lat nikt obok mnie nie zasypiał więc jak będę chrapać to po prostu mi przywal.
-Nie chrapiesz. To wiem na pewno.- uśmiechnęłam się.
-Mogę ci zadać pytanie?- w odpowiedzi mruknęłam.- Byłaś z kimś po mnie?
-Nie. Nikim nie byłam wstanie zainteresować się.- byłam pewna, że w ciemnościach ukrył zadowolenie.- Idź spać Niko. Dobranoc.- położyłam dłoń na jego ramieniu, a on chwycił ją i mocno ścisnął.
-Dobranoc, tylko nie próbuj żadnych sztuczek, bo mnie dzisiaj głowa boli i nie mam ochoty.
Śmialiśmy się dobre parę minut gdy oboje padliśmy ze zmęczenia. Tamtej nocy nie było snów. Był czysty, energizujący bezsenny sen, który okazał się zbawienny. Rano znów czułam jego obecność.
Delikatne muśnięcie po policzku przywołało mnie do życia. Otworzyłam sklejone powieki i przyjrzałam się wpatrującemu się we mnie Nikołajowi. Przyglądał mi się z lekkim uśmiechem.
-Dzień dobry. Długo spaliśmy?- podniosłam się do pozycji siedzącej.
-Kilka godzin. Jest 12 w południe.- jego badawczy wzrok mnie krępował.
-Niko…
-Jechałaś z Warszawy, tu, do mnie. Dlaczego?
-Bo chciałam. Zmartwiłam się informacją od Fabiana.-patrzył się na mnie tym wzrokiem, jedynym, bo specjalnym dla mnie.
Skrzydełka zatrzepotały mi w brzuchu przyspieszając mój oddech i zaróżawiając policzki. Jego ręka zatrzymała się w pół drogi lecz po chwili wahania musnął dłonią mój polik i wplótł palce we włosy. Jego oddech też przyspieszył. Mierzyliśmy się wzrokiem powoli szukając swoich oddechów. Aż w końcu On przestał się wahać i złożył delikatny pocałunek na moich ustach. Całował powoli zapamiętując każdy skrawek ust. Nie było sensu się powstrzymywać. Jego dłoń pewnie powędrowała na mój krzyż przygarniając mnie bliżej, druga zaś pewnie trzymała mój kark. Na krótko odsunął się ode mnie usuwając z mojego ciała wszelkie zbędne materiały. Szeptał do ucha najpiękniejsze słowa aż w końcu nasze ciała przemówiły najpiękniejszym i jedynym w swoim rodzaju językiem.
***Niko***
Obudziłem się po południu, dokładnie o 15.30. Musnąłem ręką miejsce obok mnie, ale było puste. Poderwałem się z prędkością światła i sprawdziłem kuchnię i łazienkę- było pusto.
-Gdzieś ty się podziała?- mruczałem pod nosem.
Moją uwagę przykuła karteczka na stole. „Tylko nie to.”  Źle mi się to kojarzyło. Nie chciałem nawet myśleć, że uciekła. To by był szczyt wszystkiego.
Mój drogi Nixonie. Chciałam coś ugotować, ale wszystko co miałeś w lodówce było spleśniałe! Wstydź się! Kota nakarmiłam (chyba mnie polubił ;). Pojechałam sprawdzić jak funkcjonuje grupa, ale będę u siebie około 20. Przyjedź. Ugotuję coś na kolację. Będę czekać. Twoja M.
O mało co nie zawyłem z radości. Kilka razy przeczytałem liścik skupiając się na podpisie Twoja M. moja moja moja moja… Jak to brzmiało!
***Meg***
Ruszyłam do wejścia na halę. Gdzieś w oddali słyszałam muzykę i tupanie stopami. Tak, rozpoczęli choreografię. Moją uwagę przykuło coś kompletnie innego. Przetarłam oczy ze zdumienia. Chelsea trzymała za rękę Buszka! „To oni są razem? Ty durniu! Skupiałaś się na sobie zapominając o przyjaciółce!”- wyrzucałam sobie. Buszek mnie zauważył i zalał się swoim najbardziej krwistym rumieńcem .
-Nie przeszkadzajcie sobie.- puściłam oko do Chels ignorując jej pełną zdziwienia minę.-Pójdę sprawdzić jak tam grupa.
Chwilę później u mojego boku pojawiła się Chelsea wyraźnie skonsternowana zaistniałą sytuacją.
-Nie mówiłaś, że wracasz.
-Nie wiedziałam czy wrócę.- patrzyłyśmy na wszystko poza nami udając wielce obrażone.
-A co się zmieniło?
-Okoliczności.
-Brzmi ciekawie, doprawdy.
Zakończyłam próbę obwieszczeniem, że na jakiś czas zostaję w Rzeszowie i próby będą odbywały się ze mną i Chels. Większość ucieszyła się mojego powrotu, dla reszty oznaczało to wytężoną pracę. Puściłam ich wolno zapowiadając próbę następnego dnia.
-Kawa w bufecie?
-Należą mi się jakieś wyjaśnienia.
-Strasznie się rządzisz odkąd zrobiłam cię decyzyjną.- zaśmiałam się.- Wszystko ci opowiem, tylko chodźmy na kawę.
Nie do końca wiedziałam jak mam określić minę Chelsea. Zdumiona? Zszokowana? Radosna? Cholera wie jak… Wyglądała jak pies pekińczyk z wielkim bananem na twarzy, a może jak kosmitka?
-Czyli znowu jesteście razem?
-Nie tak szybko. Muszę z nim porozmawiać.
-Wcale nie musicie rozmawiać, dzisiaj przecież nie rozmawialiście i świetnie daliście sobie radę…
-Och!- rzuciłam w nią serwetką.
-Przecież widzę. Zaróżowione policzki, śmiejące się oczy. Tak nie wygląda dziewczyna, która noc spędziła siedząc na krześle.
-Chelsea, przestań!- zawstydziłam się.
-Co masz zamiar zrobić? Chyba nie zwiejesz kolejny raz?
-Nie, nie zwieję. Porozmawiam z nim dzisiaj przy kolacji, oczywiście jak przyjdzie.
-Przybiegnie w podskokach!
-Chodź, pojedziesz ze mną na Podpromie. Mam z niektórymi do pogadania.
Na Podpromiu wrzało jak zawsze. Trening był intensywny, to też nikt nie zwrócił uwagi, że weszłyśmy. Podeszłam do trenera i poprosiłam o chwilę rozmowy z Fabianem i Krzyśkiem. Trener, oczywiście ze sceptyczną miną, przywołał chłopaków i posłał ich na trybuny, gdzie siedziałyśmy.
-Z Niko już wszystko gra. Sprawy są wyjaśnione.
-Czyli nie będzie łez i tragedii?
-Tego nie mogę obiecać. Wiem na pewno, że przez najbliższy czas będzie dobrze.
-To co się działo między wami poruszyło całą drużynę.- skarcił mnie Krzysiek.- Niko jest częścią nas, a ty jesteś dla mnie jak siostra. Nie chcemy już więcej takich przeżyć.
-Przepraszam w swoim imieniu i Nikołaja. Proszę, nie róbcie sobie z niego, zwłaszcza teraz, kozła ofiarnego i przedmiotu żartów. Przekażcie moją prośbę innym.-zmierzyłam ich wzrokiem.- Mam jeszcze jedno pytanie… Fabian skąd wiedziałeś, żeby do mnie zadzwonić?- chłopak przełknął głośno ślinę.
-Po jednym z meczów, wyciągnęliśmy z niego całą prawdę o was. To wszystko dało nam nieźle po mordzie. Nie wiedzieliśmy, że tak się sprawy mają. Wszyscy złożyliśmy do kupy przyczyny jego zachowania i po prostu automatycznie wybrałem twój numer.
-Było minęło. Dzisiaj jest nowy dzień i początek wdrażania spokoju w nasze życie.
-To znaczy, że wracacie do siebie?- Igła spojrzał na mnie badawczo.
-Jeszcze nie wiem.
Wracałam do domu jak na skrzydłach wioząc ogromne zakupy. Pomyślałam o wykwintnej kolacji, ale szybko zbeształam się za ten pomysł. Zwykła, domowa kolacja powinna wystarczyć. Poza tym moje podboje kulinarne nie były zbyt okazałe i próba gotowania czegoś nieznanego mogłaby się skończyć fiaskiem. Zwykłe nadziewane cannelloni musiało wystarczyć.
-Jeszcze tylko zaliczyć szybki prysznic i przebrać się.- strofowałam się.- Tylko czy ja mam coś odpowiedniego…
Chwilę po ostatnich szlifach amerykańsko-słowiańskiej urody czekał On. Schludnie ubrany i z bukietem kwiatów.

-Frezje, twoje ulubione.

______________________________________

Nieuchronnie zbliżamy się do końca historii. Pozostał jedynie rozdział 10 i epilog.
Moje miłe. Zawaliłam sprawę, bo rozdział powinien być dodany w piątek. Niestety, za dużo w moim życiu się działo tamtego dnia, a wczoraj jeszcze weselna zabawa....
Kolejny rozdział punktualnie w piątek.