czwartek, 27 sierpnia 2015

Rozdział 7- "Automatyka"

Smutek zielonych oczu

-Penchev ukatrupię cię.
-Za co? Za moje poświęcenie? Wstałem tak wcześnie, by kupić ci świeże bułeczki, a ty mi grozisz.- uśmiechnął się zawadiacko.
-Też mi coś. Kawy?
-Chętnie.
Oparłam się o blat kuchennych szafek wdychając zapach świeżo parzonej kawy. Humor pogarszał fakt nadchodzącej rozmowy i nieuniknionych łez. On też wyczuł co się święci, bo złapał kubek z białą kawą i stanął obok mnie.
-Jajecznica i podpiekane bułki z masłem czosnkowym?
-Chcesz mi zrobić śniadanie?- spojrzałam na niego upewniając się w jego intencjach.
-Dokładnie tak jak kilka lat temu.- „Mhm, zbliżamy się nieuchronnie do nieuniknionego.”
-Śmiało. Ja w tym czasie ubiorę się.
-Tak wyglądasz najpiękniej.- spojrzał na mnie w ten sam sposób co wczoraj.
-Niko…
-Biegnij się przebierać, bo w końcu się zaziębisz.
15 minut później byłam z powrotem, a pachnące śniadanie już stało na stole patrząc się na mnie i mówiąc „Zjedz mnie”.
-Wygląda pysznie, ale pewnie dodałeś cyjanku, żeby mnie ukatrupić.-  uśmiechnęłam się słodko.
W ciszy zasiedliśmy do posiłku. Lata samodzielności wyszły Nikołajowi na dobre. Mogłam na pewno stwierdzić, że jest mistrzem jajecznicy i podpiekanych bułeczek. Co chwila bacznie mi się przyglądał lustrując zmieniającą się aurę wokół mnie. Sprzątnęliśmy ze stołu i usiedliśmy obok siebie na kanapie czekając aż któreś z nas zacznie rozmowę.
-Nie wiem od czego zacząć. Mam w głowie wielką wyrwę.- zaczęłam.
-Zacznijmy od tego meczu, na którym się poznaliśmy.
-Nie rozumiesz, ja nie pamiętam.
-Masz rację, nie rozumiem. Ciągle powtarzasz, że nie pamiętasz. Wyparłaś mnie z głowy?- zaczął powoli podnosić głos.
-Nie! Dwa tygodnie przed śmiercią rodziców miałam wypadek, po którym nie odzyskałam całkowicie pamięci. Wspomnienia zaczęły wracać niedawno…
-Jaki do cholery wypadek? Dlaczego ja o niczym nie wiedziałem?!
            -Nie bądź taki niesprawiedliwy. Z tym wypadkiem wiąże się coś jeszcze, ale proszę zacznijmy od nowa. Opowiedz mi o naszych początkach….
Niko ciężko przyjął wiadomość, że to on musiał być narratorem. Pewnie wyobrażał sobie, że to ja będę się tłumaczyć. Wypił kilka łyków kawy skupiając swój wzrok na oknie.
-Po tym meczu, wtedy kiedy ścięliśmy się, widywaliśmy się jeszcze kilkakrotnie, za każdym razem odmawiałaś pójścia na randkę. Ostatecznie zgodziłaś się ze mną umówić. Poszliśmy do…
-Niebieskich Migdałów. Mów dalej…
-I w ten sposób zaczęliśmy się regularnie spotykać. Oczywiście gdy treningi nam na to pozwalały. Dodatkowo próbowałaś sił w choreografii nie mogąc się zdecydować czy siatka, czy taniec. Co chwila musiałaś lecieć do Chicago i pamiętam jak bardzo to przeżywaliśmy. Wkrótce po tym wiedzieliśmy, że chcemy być ze sobą. Od przyszłego sezonu miałem być w Rzeszowie, co ułatwiłoby nam życie. Pamiętam, że po długiej rozłące najlepsze były wspólne leniwe poranki...
Do mojej głowy powoli wraz z upływem opowieści powracały wspomnienia tamtych szczęśliwych i rozkosznych dni. Nie wiem czy to obecność tego osobnika, czy zapach jego przywoływały te głęboko ukryte wspomnienia.
-Chodziliśmy na spacery po Rzeszowie i często podchodziliśmy do bramy prowadzącej do tego domu i myśleliśmy o spacerach wśród jabłoni. Dom stał pusty, twój dziadek dawno opuścił Polskę, ale miałaś nadzieję, że ten dom ożyje. Mówiłaś też, że pokażesz mi kiedyś najpiękniejszy widok.
-I kilka dni temu chciałam ci go pokazać.
-Zima przyszła i poszła a na początku marca, pod koniec sezonu ligowego postanowiliśmy wybrać się do Bułgarii na krótkie wakacje. Przedstawiłem cię rodzicom i braciom, a później pojechaliśmy do Obzor na dwudniowy odpoczynek. To były najkrótsze i najpiękniejsze wakacje. Po powrocie musieliśmy się rozjechać. Ty do Rzeszowa, a ja do Kielc. Od tamtej pory słuch po tobie zaginął
Spojrzał na mnie wyczekując dalszej części. Była zbyt wstrząśnięta napływem „nowych-starych” wspomnień. Poczułam silne ramię chłopaka obejmujące mnie. Wzięłam głęboki wdech i zastanowiłam się od czego zacząć moją opowieść.
-Po ostatnim meczu fazy grupowej jechałam do ciebie, do Kielc zrobić ci niespodziankę, powiedzieć ci coś ważnego. Droga  była dobra, śnieg nie zalegał na ulicach. Droga-cud można by rzec. Tuż pod Kielcami na ekspresówce kierowca wyjeżdżający ze stacji benzynowej stracił panowanie nad kierownicą i ostro wjechał na pas, którym jechałam. Z wypadku pamiętam tylko huk. Później pamiętam tylko salę szpitalną i tą pieprzoną aparaturę w mojej buzi. Wszyscy tam kłamali dla mojego dobra. Wykorzystali to, że nic nie pamiętałam i o niczym mi nie mówili.- wzięłam głęboki oddech.- Niko….ja…ja jechałam powiedzieć ci, że kończę z siatkówką, że zmieniam priorytety, bo najważniejsza jest rodzina, nasza rodzina, że w sierpniu urodzi się nam dziecko…
Niko odsunął mnie na odległość ramion i patrzył na mnie jakby nie rozumiał. Ból tamtych dni przeszył moje serce. Wydawało mi się, że zaledwie wczoraj to wszystko miało miejsce.
-Dziecko? Byłaś w ciąży? Czy Mike…?
-Nie. Mike to mój brat. Nasze dziecko nie przetrwało wypadku.- chwyciłam jego rękę szukając jego wsparcia.
-Dziecko... Dlaczego nikt…?- głos uwiązł mu w gardle.
-Chcieli, chcieli! Jak wyszłam po tygodniu ze szpitala małymi dawkami porcjowali mi informacje. Rodzice nie zdążyli mi przekazać najważniejszego, bo zabrała ich katastrofa. Ponownie trafiłam do szpitala, a wspomnienia, które powróciły cofnęły się w najodleglejsze zakątki mojego umysłu. Znów byłam nieświadoma przeszłości. Nie pamiętałam ciebie, tego że grałam czy chociażby kiedy urodził się Mike. Po powrocie ze szpitala przeszłam szybki kurs dorosłości.
-Meg… Och..Ja myślałem, że mnie zostawiłaś… A ty cierpiałaś…- ogrom strat spadł na niego niespodziewanie.
-Wtedy, kiedy wpadłam na ciebie na tej stacji benzynowej byłam pewna, że gdzieś cię kiedyś spotkałam. Ale wybiłam sobie to z głowy, bo byłeś dla mnie taki…no, niemiły.
-Teraz już wiem, że to był niesłuszny odwet za zostawienie mnie. Tymczasem to ja cię zostawiłem. Zwątpiłem w ciebie, w nas, w nasze uczucie.
Prawda o tym wszystkim przytłoczyła mnie. Zamroziła moje serce na amen. Wszystkie nowo odkryte wspomnienia szlag trafił, bo to co było bardziej wyraziste to smutna prawda o naszym związku.
-A może to nie było na tyle silne uczucie jak nam się zdawało. Skoro ja nie pamiętałam siły naszego uczucia, a ty zwątpiłeś w moją miłość…
Jego ciepłe dłonie objęły moją twarz. Zbliżył swoją twarz do mojej tak, że nasze czoła stykały się, a tęczówki mieszały swoje kolory.
-Chyba nie wierzysz w to, co mówisz.
-Sam pomyśl. Tak bardzo się kochaliśmy, że przez 3 lata nie szukaliśmy ze sobą kontaktu? Wychodzi na to, że było to zaledwie zauroczenie. Widzieliśmy w sobie jedynie fizyczność, wspólne zainteresowania, ale czy coś więcej…
-Nie mów tak!
-Nigdy nie kochaliśmy się. To była młodzieńcza fascynacja…
Wstał gwałtownie i przeszedł przez pokój zatrzymując się przy oknie. Położył dłonie na zimnym marmurowym parapecie i spuścił głowę. Stał tak dłuższą chwilę kreując naprawdę żałosny widok. Podeszłam do niego od tyłu przykładając głowę do jego pleców. Momentalnie odwrócił się, złapał mnie za nadgarstek i spojrzał wściekle w oczy. Jego cudowne tęczówki były zawilgotniałe, a białka przekrwione. „Emocjonalny szantaż” tłumaczyłam sobie.
Pomimo gwałtowności jego ruchów, bliskość podziałała kojąco. Oczy patrzące wpierw ze wściekłością pitbulla powoli zmieniały się, bym w końcu mogła zobaczyć w nich smutek i żałość. Moje serce zatrzymało się na ten widok, a do oczu napłynęły łzy. Niczym się obejrzałam przytulał mnie mocno, głaszcząc po plecach i cicho niemal niesłyszalnie szlochając.
-Naprawdę nic nie czujesz?- zapytał ochryple.- Odpowiedz.
-Czuję. Tylko jeszcze nie wiem co. Twój zapach, to jak się poruszasz i na mnie patrzysz jest takie znane, daje mi poczucie bezpieczeństwa…
-Tylko tyle?- odsunął mnie od siebie patrzą badawczo.- Tylko poczucie bezpieczeństwa?!
Chwilę później pokój wydał się dziwnie obcy, zimny i opustoszały. Dwie zamarłe przez trzy lata dusze żyły w rozłące i niby parę chwil razem miało je złączyć ponownie? Wydawało mi się to nierealne. I nierealnym się stało gdy tylko Niko wyszedł z domu. Szedł przez podjazd wbijając wzrok w ziemię i nie oglądając się za siebie.
Z każdym jego krokiem umierałam. I choć wiedziałam, że rozstanie to jedyne sensowne rozwiązanie, to coś innego mi podpowiadało, że utraciłam coś bezpowrotnie. Zamknęłam stalowy sejf uczuć na milion zamków i porzuciłam go na pustyni. Od tamtego momentu musiałam żyć jak dotychczas, bez wspomnień. Z taką różnicą, że te wspomnienia musiałam na siłę wyrzucić.
Studenci automatyki i robotyki lub reżyserowie tanich filmów science fiction byliby zachwyceni moją odsłoną. Czasami człowiek koduje czynności, myśli w ich trakcie, zastanawia się nad kolejnymi, ale nie ja. Moim upodobaniem stała się automatyka: ruchów, kierowania myśli gdzieindziej, zwykłych codziennych czynności. W ten sposób udowodniłam sobie, że malowanie można wykonać w mniej niż 10 minut. Że szybciej można zjeść nie myśląc przy tym. Że wyjeżdżając z samego rana, przed innymi można także automatycznie przejechać trasę nie powodując wypadku drogowego. Że jeżeli szybko spostrzegę Chels odwracającą głowę moją stronę mój uśmiech wygeneruje się z automatu.
***Niko***
Jeżeli miałbym dopasować osoby do wielkości mostów spalonych przeze mnie to Meg przypisałbym Golden Gate w SanFrancisco. Cały sentyment do wspomnień i te nadzieje, które żywiłem do tej kobiety runęły razem z tym mostem, który wysadziłem trzaskając drzwiami tamtego poranka. Moje marzenia i nadzieje były pyłem po tej katastrofie, który lekko unosił się w moim sercu zanieczyszczając każdy jego zakamarek.
Jej zachowanie też było inne. Unikała nas wszystkich jak ognia. Pojawiała się na 5 minut przed wejściem resoviackich cheerleaderek, by dodać im otuchy i zmotywować tancerzy. Kończyło się na jednym zdaniu wypowiedzianym tak cicho, że było słyszalne jedynie dla tych blisko stojących. Po meczach bywała już nieuchwytna, wtapiając się tłum wychodzący z hali.
W szatni jak zwykle rządziła adrenalina, zwłaszcza po wygranych meczach. Wszyscy nabuzowani klepali jakieś głupoty co i rusz rechocząc. Po jednym z takich meczy omal nie zrobiłem głupstwa.
-Powiedz mi Niko, czego ty kurwa chciałeś?- zaczepił mnie Drzyzga.
-O co ci chodzi?
-O tą laskę. Chodzisz mulasty przez nią, a wystarczyło ją puknąć i od razu humor byś miał lepszy.
Krew się zagotowała się we mnie jak w szybkowarze doprowadzając mnie do pasji. Fabian stał przygwożdżony przeze mnie do szafek z trudem oddychając.
-Nic. o. mnie. i o niej. nie. wiesz. więc łaskawie odpierdol się.- wycedziłem przez zęby.
-Ej stary puść go, bo się udusi.- za rękę złapał mnie Krzysiek.
-Ktokolwiek powie coś na jej temat dostanie po mordzie.- popatrzyłem na wszystkich zatrzymując się dłużej na Fabianie.- Nie wiecie nic o nas więc nie komentujcie. Zamiast pieprzyć za uszami mogliście spytać, po prostu.
Wszyscy usiedli pod wrażeniem całej sytuacji. Cisza zaległa w szatni. Czułem, że czekają na to bym im opowiedział o tym wszystkim. I tak by się dowiedzieli, a przynajmniej oszczędzę sobie na docinkach ze strony kolegów. Zauważyłem, że Krzysiek przygląda mi się badawczo.
-Przypomniała sobie?- zapytał. Musiał o wszystkim wiedzieć, stąd to łagodzenie sporów pomiędzy mną, a Meg. Dlatego tak klepał mnie po plecach i zachęcał do starania się. Bo on wiedział! Pokiwałem potakująco głową.
-Zanim przeszedłem do Resovii spotykaliśmy się. To wszystko było na poważnie, nawet przedstawiłem ją rodzicom. Po wakacjach rozjechaliśmy się na treningi, ja do Kielc, ona do Rzeszowa. Od tamtej pory nie widzieliśmy się.
-No, ale skoro to było na poważnie to dlaczego nie widywaliście się później?- padło pytanie z lewej strony.
-Myślałem, że mnie zostawiła, aż do zeszłego tygodnia. Dowiedziałem się, że na bardzo długi czas straciła pamięć i to dwukrotnie, na skutek wypadku i traumatycznych przeżyć. Nikt jej nie powiedział, że czekam. A teraz to wszystko ją przytłoczyło, bo w jeden dzień przypomniała sobie wszystko.
-Daj jej czas. Ona te wypadki bardzo przeżyła, dorosła i ustabilizowała sobie życie. A teraz na nowo zostało zburzone.- tłumaczył Krzysiek.- Musi się z tym oswoić.
Do szatni wpadł trener, rozentuzjazmowany wygranym meczem.
-A co wy macie takie grobowe miny?
W busie zaklepałem sobie miejsce obok Krzyśka. Po tym wszystkim staliśmy się niemymi sojusznikami. Igła od początku mnie wspierał, tym razem też nie zawiódł.
-Uważasz, że to wszystko odmieni się na dobre?
-Nie wiem, ale mogę cię zapewnić, że gdybyś był jej obojętny nie rozmawialibyśmy teraz.
-Co chcesz przez to powiedzieć?
-Że te wszystkie kłótnie były dlatego, że przeczuwała, że skądś cię zna tylko nie wiedziała skąd i czuła się przez to zagrożona.
-Brzmi sensownie. No ale jak wytłumaczysz to, że ciebie pamięta?
-Mnie też nie pamiętała. Ale byliśmy z Danielem przy niej non stop , dlatego jestem jedyną osobą spoza rodziny, którą pamięta. A ty Niko, dlaczego jej nie szukałeś?
-Szukałem, ale jej telefon wciąż był wyłączony. Szukałem jej w Rzeszowie, ale nikt z klubu nie chciał udzielić mi informacji. W internecie nie było żadnej wzmianki…to był koszmar. Igła, od tamtej pory nie miałem nikogo, rozumiesz? A jak ją wtedy zobaczyłem, na tej stacji benzynowej, to byłem wściekły zwłaszcza, że był z nią mały chłopczyk, którego wziąłem za jej syna…
-Zaplątaliście się i musicie teraz się z tego wywinąć.
***Meg***
Ostatnie dni były dla mnie koszmarem. Noc była dniem i na odwrót. Niczym się nie różniły. Były tak samo beznadziejne. Łóżko było moim azylem, miejscem w którym spadło najwięcej gorzkich łez. Tylko ono było w stanie przyjąć ich tyle.
Zwinięta w kłębek witałam i żegnałam dzień, nie licząc tych minut przed i po meczu. Cała świta podejrzewała, że coś jest nie tak, ale nikt nie ważył się zapytać. Pomimo licznych prób i próśb o rozmowę zbywałam Chels krótkim „Nie mam ochoty na rozmowę.” Zdarzało się, że siadała obok mnie na łóżku i szlochała razem ze mną. Z bezradności.
-Musisz się pozbierać. Dzisiaj ma przyjechać Mike.- zatrzymała dłoń na moim ramieniu- Chyba nie chcesz, żeby zastał cię w takim stanie.- chlipnęłam ostatni raz i podniosłam się.
-Mam pustą lodówkę.- zachrypiałam- Pojedziemy na zakupy?
-Meg, jest 3 w nocy. Lodówkę masz pełną, zrobiłam ci wczoraj zakupy. Połóż się i prześpij. Mike będzie cię dzisiaj potrzebował.
***Niko***
Była 10 rano kiedy zdecydowałem, że pojadę do niej porozmawiać. Musiała mi dać szansę. To wszystko co było za nami było niczym w porównaniu z tym, co było przed nami. Mieliśmy szansę i szczerze w to wierzyłem. Półtora tygodnia po naszej ostatniej rozmowie wierzyłem, że emocje opadły już na tyle byśmy porozmawiali. Zostawiłem samochód pod bramą i ruszyłem w stronę domu. Brama wiodąca do domu była zamknięta na amen. W pobliżu nie było również pana Edka.
Nagle dobiegły mnie dźwięki radości. Śmiech i pisk. Zza drzew wybiegł Mike, a Meg goniła go rzucając śnieżkami. To był ujmujący widok. Oboje przystanęli zasapani rozglądając się radośnie po ogrodzie. Jej wzrok powędrował ku bramie. Pomachałem jej i przez chwilę miałem wrażenie, że podbiegnie i otworzy mi drzwi, ale ona odwróciła się szepnęła coś małego, który ruszył pędem do domu. Sama wciąż oglądała się przez ramię patrząc na mnie tymi smutnymi zielonymi oczami idąc ku domowi. Zniknęła za białymi drzwiami zostawiając mi jedynie smutek swoich oczu.

_________________________________________________
Trochę historii, trochę smutku i tragedii. Tak, ten rozdział jest tkliwy. Mam nadzieję, że choć trochę przypadł Wam do gustu. 

Jak myślicie, czy Meg i Niko są w stanie pokonać dzielącą ich przeszłość? Co wy byście zrobiły na ich miejscu?
Zostawiam Was z tymi pytaniami.
Pozdrawiam i do kolejnego piątku :)

wtorek, 25 sierpnia 2015

Ogłoszenie.

Dzisiaj dojrzałam do tej decyzji. Po trudach rozmyślań zdecydowałam, że opowiadanie zakończy się po 10 rozdziałach i epilogu. Przyznam szczerze, że Ich zagmatwana historia wywołuje we mnie skrajne emocje. Mimo wszystko, po wszystkich częściach będę wracać do Meg i Niko z sentymentem. Może kiedyś napiszę inną historię? Kto to wie :)

czwartek, 20 sierpnia 2015

Rozdział 6- "Olśnienie"


Przeszukanie garderoby. Uff gacie na miejscu.

 ***Niko***
Dzień był wyjątkowy, pod każdym względem. Najpierw był wyjątkowo beznadziejny, a później sukcesywnie się poprawiał stając się wyjątkowo pozytywnym. W dodatku zostałem u Meg. Nie twierdzę, że czułem się swobodnie, ale to zawsze jakiś krok na przód w naszej relacji. Około godziny drugiej zbudził mnie sms: „Stary, stoję pod drzwiami, otwórz.”- to był Marko. „Nie ma mnie w domu. Jak chcesz to wejdź. Klucze są pod wycieraczką.” Chwilę później jak głupi szczerzyłem się do telefonu. „Rozerwij się, może zapomnisz o naszej Amerykance.” Gdyby tylko wiedział, gdzie się wybrałem…
Postanowiłem wstać i rozprostować nogi nim położę się z powrotem. W domu było cicho, za oknem także. Śnieg już nie sypał tak mocno, bo mogłem dostrzec pługopiaskarki, które gdzieś daleko uprzątały ulice Rzeszowa. Gdzieniegdzie widziałem kolorowe lampki choinek odbijające się od białego puchu. Wzrokiem penetrowałem jej ogród. Pomiędzy jabłoniami w ogrodzie mogłem dostrzec coś świecącego. Wyszedłem z pokoju i szedłem wzdłuż ściany z oknami przypatrując się temu czemuś święcącemu. Dochodziłem do końca korytarza i już prawie zobaczyłem to, gdy drzwi do pokoju Meg wyrosły spod ziemi. Koniecznie chciałem się dowiedzieć co tam było, ale tylko okna jej sypialni wychodziły wprost na tamte jabłonie. Ciekawość zaprowadziła mnie do pokoju choreografki. Drzwi były lekko uchylone z czego nawet się ucieszyłem. Modliłem się jedynie, by podłoga w jej pokoju nie trzeszczała. Ze zwinnością gimnastyczki dotarłem do okna-celu i zaniemówiłem. Widziałem wyraźnie stare jabłonie, których gałęzie pokryte były puchem. Pośród nich lśniła tafla. Małe jeziorko oświetlone blaskiem księżyca. Od zamarzniętej tafli odbijały się wszystkie gwiazdy. Dopiero wtedy zauważyłem, że na zamarzniętej tafli nie ma śniegu. Postanowiłem dobrze się przyjrzeć jabłoniom. Tak, to dzięki nim tafla pozostała nienaruszona. Ich rozłożyste gałęzie tworzyły dach nad jeziorkiem. Napawałem się przez chwilę tym widokiem. Noc była spokojna, a ja stałem w jej pokoju i patrzyłem na coś, czego w życiu nie widziałem.
Nie, to nie było jezioro. To, co było tak niesamowite to ona leżąca w pościeli z uroczo potarganymi włosami. Oddychała miarowo, a jej ciało pomimo powolnych i długich oddechów z gracją lekko się unosiło. Och, gdybym tylko mógł znów zatopić się w jej oddechu. Mogłem przysiąc, że dziś znów widziałem to jej spojrzenie.
Niczym zdążyłem to dobrze przemyśleć leżałem za jej plecami lekko obejmując smukłą talię kobiety. Mruknęła jedynie jak szlachetna kotka i wróciła w objęcia Morfeusza. Zbliżyłem głowę do jej karku i tak zasnąłem. Dawno tak dobrze nie spałem.
***Meg***
O 7 rano słońce dopiero wychylało się na wschodzie posyłając niemrawe promienie słoneczne wprost do mojej sypialni. Zanim otworzyłam oczy rozkoszowałam się wspomnieniem snu. Niczego tak bardzo mi nie brakowało jak takiej zwykłej nocy w objęciach ukochanej osoby. Otworzyłam oczy i mogłam przysiąc, że wciąż czuje te ręce na talii. Kontrolnie podniosłam głowę i wtedy serce mi zamarło. Obok mnie w łóżku leżał Niko. To nie był sen… Stłumiłam pisk zaciskając buzię dłonią, uspokoiłam oddech i przyjrzałam się gościowi. „Może miał koszmary i bał się sam spać? A może my….” Kontrolnie przeszukałam swoją nocną garderobę, którą miałam na sobie. Ufff gacie nadal były na tyłku.
Wstałam delikatnie z łóżka i na paluszkach zaszłam do garderoby. Ubrałam się ze zwinnością nindży i zeszłam do kuchni. Przez okno widziałam jak dozorca odśnieża podjazd za domem prowadzący do głównej ulicy. Przyszykowałam śniadanie dla siebie i Niko. Dumając nad zaistniałą sytuacją popijałam białą kawę i przegryzałam naleśniki. Nim się zorientowałam była godzina 8:30 i musiałam się streszczać na próbę. Zaszłam do pokoju i zostawiłam Nikołajowi śniadanie i list o okrojonej subtelności.
Dzień dobry. Jest 8:30 i muszę wyjść. Mam nadzieję, że dobrze Ci się spało. Śniadanie masz naszykowane, ale jeżeli obudzisz się a będzie zimne, śmiało korzystaj mikrofali. Podjazd odśnieżony. Kluczyki do mojego samochodu wraz z dowodem rejestracyjnym zostawiłam Ci na stole w kuchni. Odbierze je Chels. Twoje ubrania są w małej garderobie na dole (drugie drzwi po prawo od kuchni). Miłego dnia. M.
Ostatni raz na niego spojrzałam i zamarłam. Ten półbóg o oliwkowej skórze z anielską twarzą i niewyparzonym językiem leżący w moim łóżku, pod moją kołdrą to on! Niko to On! Mężczyzna z moich zamglonych wspomnień. Och!
Wyszłam z domu w ekspresowym tempie, rzucając panu Edkowi krótkie „Dzień dobry” i „Dziękuję za podjazd” po czym w wpakowałam się do służbówki i wyruszyłam na moją halę.
-Dziewczyno, co z tobą?! Dzwoniłam z 10 razy!- darła się na mnie Chelsea.
Dopiero wtedy ogarnęłam co tak naprawdę się stało. 10 kilometrów drogi przejechałam na stand-by’u. Moje myśli krążyły wokół wydarzeń z 2012 roku. Cud, że dojechałam żywa.
-Chels, przepraszam. Jestem myślami kompletnie gdzie indziej.
-No to zejdź na ziemię, bo wszyscy już na ciebie czekają.
Co za porażka. Wszyscy uwijali się w pocie czoła, a ja nawet na chwilę nie mogłam się skupić. Jeżeli cos zwalą w trakcie występu to z pełną świadomością będzie to moja wina.
-Ten twój humor to przez Pencheva, tak?
Spuściłam głowę między ramiona. Cisza była wymowniejsza niż słowa.
-Co ci zrobił? Zabiję go!- zawarczała.
-Właściwie nic. Po prostu kojarzę pewne fakty.
-O czym ty mówisz? Jakie fakty?
-Wszystko ci opowiem tylko daj mi trochę czasu.
Próba mijała, a ja obiecałam sobie, że przez ostatnie 15 minut skupię się maksymalnie. Dzięki Bogu, wszyscy posłuchali mnie i odwalili kawał dobrej roboty. Zebrałam wszystkich do siebie.
-Jeżeli tak samo dobrze zatańczycie podczas środowego wyjazdu czeka was niespodzianka. Możecie się rozejść. Do zobaczenia jutro rano na siłowni. Było obłędnie.
Zgodnie z moją wolą, pan Edek pozamykał bramy i wejścia do mojego domu. Jedyne czego nie potrzebowałam to towarzystwa. Po wejściu do domu zasłoniłam wszystkie okna, by ukryć dom w ciemnościach dworu. Powoli jakby z namaszczeniem ściągnęłam swoje ubrania i wrzuciłam je do garderoby.
Stopień po stopniu przybliżałam się do Tego pokoju. Pokój, który nazwałam pokojem MEM był ukryty za moją garderobą. Kiedyś był to pokój mojej babci, która chowała się przed światem malując. Po moim powrocie pokój sprawował funkcję sentymentalną. Znajdowały się w nim bowiem pamiątki związane z rodzicami, cheerleadingiem, Asseco Resovią i dzieciństwem w Chicago. Przesunęłam palcami po rodzinnej fotografii. Wyjęłam z tylnej kieszeni moich ulubionych spodni komórkę i wybrałam numer.
-Halo? Meggie?
-Hej Daniel. Masz chwilę?
-Mam. Brzmisz dziwnie, coś się stało?- zaniepokoił się brat.
-Nie, tylko przeżywam jakieś pieprzone deja vu.- wyrzuciłam z siebie.
Daniel westchnął cicho do słuchawki jak gdyby chciał tym powiedzieć, że prędzej czy później dojdzie do takiej rozmowy.
-Jak miał na imię ten łajdak co leciał na moją kasę?
-Chris. A bo co?
-A był ktoś po nim?- dopytywałam.
-Tak. Siatkarz.
-Nikołaj?
-Chyba tak, w każdym razie Bułgar.
-Dlaczego nie jesteśmy razem?
-Meg…Naprawdę…
-Daniel, szczerze.
-Spotykaliście się przez kilka miesięcy, a później zdarzył się ten wypadek samochodowy. Wylądowałaś w szpitalu i…Och! Meg, oni nie mogli go uratować…!- Daniel załkał.- A ty niczego nie pamiętałaś… To wszystko działo się w krótkim odstępie czasu, dwa tygodnie później dalej nic nie mogłaś sobie przypomnieć. I kilka dni potem wydarzyła się ta katastrofa.
Zatkało mnie. Mogłam przysiąc, że serce zamarło mi w piersi. Kalejdoskop wydarzeń przewinął się w mojej głowie siejąc spustoszenie niczym huragan.
-Wiedział?
-Nie. To byłoby dla was zbyt trudne. Nie chcieliśmy rozdrapywać w tobie kolejnych ran.
Westchnęłam cicho, ale nie na tyle, by Daniel to przeoczył.
-Meg, jeżeli chcesz to się na mnie złość, ale…
-Nie złoszczę się, bo zrobiłabym to samo… Tylko teraz to wszystko takie posrane jest.
Rozmowa z bratem uspokoiła mnie trochę, bo wyglądało na to, że pamięć tamtych dni powróciła. Rozłączyłam się w przekonaniu, że gong kończący rundę jeszcze nie zabrzmiał.
Siedziałam w pokoju jeszcze przez godzinę kontemplując. Sytuacja, w której się znalazłam była wyjątkowo zagmatwana. Oczywiście wszystko muszę wyjaśnić Nikołajowi, a on pewne sprawy mi. Inaczej przeszłość wciąż będzie nas gonić. Trzymając w ręku album ze zdjęciami zauważyłam stronę, która była gdzieś luzem włożona między inne. Z uwagą śledczego wyjęłam ją i przyjrzałam się uważnie. Ta strona ze zdjęciem pochodziła z innego albumu. Napis na odwrocie strony głosił: Obzor, 03.2012r. Na zdjęciu byliśmy my- ja i Niko, objęci i wpatrzeni w siebie.
Telefon ciągle wibrował niczym grzechotnik na rozgrzanym kamieniu. Nie miałam siły na rozmowy, pogaduszki. O ile nie tyczyło się interesów, musiało zaczekać. Dopiero po 3 tabletkach hydroxiziny byłam w stanie zadzwonić do Niego.
-Halo? Meg? Próbowałem cię złapać cały dzień, byłem pod domem, ale dom zamknięty na głucho. Co się dzieje? Wiem, że nie powinienem się zakradać…
-Niko, zaczynam sobie przypominać.
-Co?!..To cu…
-Nie, wcale nie cudownie! To wszystko mnie przytłoczyło…-załkałam.
-Przyjadę, będę za chwilę.
-Nie. Obiecuję, że porozmawiamy. Tylko proszę cię dajmy sobie kilka dni na załatwienie spraw. W środę jest mecz. W czwartek od rana możemy rozmawiać, powyjaśniać sprawy.
-W czwartek? Jesteś pewna? Nie wolałabyś wcześniej?
-Nie. Są rzeczy, które nie wiem jak mam ci przekazać. Proszę, bądź cierpliwy.
-Och…
-Muszę kończyć. Daj z siebie wszystko w środę. Pa!
~~
Środa przyszła szybciej niż mogłam przypuszczać. Mecz wyjazdowy miał być w Warszawie. Byliśmy tam już we wtorek wieczorem, by porządnie się wyspać i rano wstać i być gotowym na wszystko. Na kilka dni przed występem prosiłam, by wszyscy szczególnie na siebie uważali. Wszyscy mieliśmy dać z siebie 100%. Poziom adrenaliny wzrastał w miarę upływu czasu, a na 20minut przed rozpoczęciem sięgnął zenitu.
Czekając na korytarzu aż wszyscy się ustawią doleciała do mnie Chels.
-Meg, awaria! Sammy spadła ze schodów!- roztrzęsiona Chels kręciła się w kółko.- Brakuje nam jednej osoby.
-Spokojnie! Wezwałaś lekarza?
-Tak, już ją opatrują. Cholera brakuje nam akrobaty.- „Opanuj się.”-myślałam.
-Weź się w garść!- potrząsnęłam nią.
Całej sytuacji przyglądali się gotowi i zmotywowani zawodnicy Asseco Resovii. Chels odstawiała szopkę gdy ja główkowałam co mam zrobić.
-Zastąpię ją.-stwierdziłam. Chels wybałuszyła oczy w zdziwieniu.-No co się tak patrzysz, nikt lepiej nie zna układu niż ja.- szturchnęłam ją łokciem i uśmiechnęłam się krzepiąco.
Chelsea rozpromieniła się momentalnie gotowa skakać z radości niczym młody koziołek. Zaczęła wszystkich ustawiać i uspokajać bym mogła się przebrać. Przebierając się przypominałam sobie akrobacje, piramidy i inne cuda nie widy, które zapełniały choreografię. Drzwi szatni otworzyły się. Nie musiałam nawet patrzeć. Zapach jego perfum powiedział mi wszystko.
-Daj z siebie wszystko.
-Dzięki. Ty też.
Jego wzrok był pełen tęsknoty. Kiedy tak patrzył na mnie czułam ciepło bijące z tych ciemnych oczu. Poczułam w sobie inną energię. Czas wrócić do walki, o siebie, o przyszłość.
Weszłam na boisko. Stojąc w szyku czułam jak wszystko się we mnie gotuje. Przewrotem w przód na jednej ręce rozpoczynaliśmy układ. Show must go on! Nim zdążyliśmy się zorientować publiczność biła nam brawo a za nami zbierali się zawodnicy. Zdyszana i pełna radości przeczesywałam wzrokiem publikę. I wtedy ich zobaczyłam. Eli, Daniel i Mike siedzieli w pierwszych rzędach i machali do mnie. Dałam im znać, żeby dali mi chwilę na przebranie. Podziękowaliśmy kibicom i szybko zniknęliśmy w szatni. Przebrałam się w trymiga i ruszyłam do „rodzinnego” sektora.
-Byłaś świetna!- mój mały gagatek zawiesił mi się na szyi. Przytuliłam go mocno zapamiętując każdy nowy szczegół.- Moja kochana siostra!
-Jak się czujesz?-szepnął mi do ucha Daniel. Ścisnęłam jego dłoń mocniej.
-Lepiej, ale jutro czeka mnie rozmowa z nim.
-Z kim?- wtrącił się Mike.
-Z kimś, kto był dla mnie bardzo ważny.
Widać było, że Mike chętnie by mnie jeszcze powypytywał, ale zwróciłam jego uwagę na boisko. Słodziak usadowił się na moich zmęczonych kolanach, co chwila wiercił się niemiłosiernie podrygując w miejscu z podekscytowania. Jednocześnie trzymał moją lewą dłoń tak mocno, że zbielały mu jego małe kosteczki.
-Zobacz!- wykrzyknął.- Niko do mnie macha!- rzeczywiście siatkarz pomachał nam przed rozpoczęciem meczu.
Mecz momentami był zacięty do tego stopnia, że nie mogliśmy spokojnie usiedzieć w miejscach. Na szczęście okazał się wygrany dla Asseco Resovii. Kibice wiwatowali jeszcze przez trochę gdy drużyny dziękowały sobie za mecz. Ku uciesze młodego siatkarze zrobili rundkę dookoła boiska przyklepując piątki z kibicami zebranymi wokół band. Niko mnie nie zawiódł, bowiem dał z siebie wszystko. Mam nadzieję, że ja też byłam wystarczająco dobra.
-Zabiorę na pół godziny Mike’a. Poczekajcie proszę.- szepnęłam do nich.
Narzeczeństwo tylko się uśmiechnęło przeczuwając co chcę zrobić.
-Chodź młody, pokaże ci coś.- Mike złapał mnie za rękę i dziarsko pomaszerowaliśmy w korytarze pod trybunami.
Weszliśmy w drzwi z napisem MRE. W środku panował totalny rozgardiasz, który oznaczał, że tancerze byli z siebie zadowoleni. Gdy tylko mnie zauważyli zaległa cisza.
-Chciałabym wam przedstawić najważniejszego mężczyznę w moim życiu.- uśmiechnęłam się do wszystkich potrząsając ręką Mike’a.- To mój najukochańszy brat, moje słoneczko.
Wszyscy machali mu i witali się z nim i w miarę upływu czasu braciszek był coraz mniej spięty i zażenowany. Z niektórymi zamienił nawet parę zdań.
-My idziemy dalej, a wam chciałam powiedzieć, że byliście przedni. Jutro o godzinie 20 zapraszam was do klubu. Obecność obowiązkowa.- uśmiechnęłam się promiennie.
-Gdzie idziemy?- dopytywał.
-Niespodzianka.
Uchyliłam kolejne drzwi upewniając się, że nie przyjdzie nam zobaczyć gołych zadków Resoviaków. Szczęśliwie wszyscy byli już przebrani i po zebraniu z trenerem Kowalem.
-Chcieliśmy wam troszkę przeszkodzić w wiwatowaniu.- powoli weszliśmy do środka.
Oczy Mike’go zrobiły się wielkie jak dwa księżyce w pełni. Uśmiechnął się soczyście do mnie, dumnie prezentując brak jedynki na górze i dwójki na dole.
-Pewnie pamiętacie mojego brata. Chciałam się pochwalić jak urósł i zmężniał.- rzuciłam.
Igła nie czekając na moje pozwolenie chwycił młodego w ramiona witając się z nim jak ze swoim synem. Później chodził po całej szatni i obaj zagadywali innych. Co za uroczy widok.
-Myślisz, że się ucieszy?- zza moich pleców wyszedł N. pokazując swoją koszulkę z autografami wszystkich zawodników Resovii.
-Będzie najszczęśliwszym dzieckiem w przedszkolu. Musimy już iść, Daniel na nas czeka.
Mike grzecznie stanął przy mnie z największym bananem jakiego kiedykolwiek mi posłał.
-Widzimy się w Rzeszowie mistrzu, co?- chłopcy zbili „żółwika”.
-Przyjeżdżam na ferie do Meggie i mam nadzieję, że pójdziemy na mecz.- uśmiechnął się przekupnie do mnie.
Odtransportowałam chłopca do samochodu, w którym siedzieli Daniel z Eli. Pożegnałam się i ze łzami wzruszenia ruszyłam do jednego z naszych busów. Czas wracać do domu.
~~
-Cholera! Kto to może być?- otworzyłam oczy i spojrzałam na zegarek. Była 6.30
Nie wiem kto śmiał zakłócać mi sen. Ale wiedziałam, że porachuję się z tym osobnikiem osobiście. Otworzyłam drzwi wejściowe, a w nich stał pan Edek.
-Przepraszam pani Robinson, ale ten pan twierdzi, że był umówiony.- zza winkla wyjrzał Niko.
-Mówiłaś, że porozmawiamy w czwartek więc jestem. Po drodze wpadłem do piekarni, pomyślałem, że będziesz głodna.
-W porządku panie Edku. Dziękuję.
Zamknęłam za gościem drzwi.

-Penchev, ukatrupię cię.  

_______________________________________________________
Rozdział z rodzaju "trudne". Trudny do napisania, trudny do zmasterowania. W kolejnym rozdziale zwrot akcji(?) Czekam na Wasze cenne opinie. :)
Do następnego!

czwartek, 13 sierpnia 2015

Rozdział 5- "Liżemy się z ran."

Dzisiaj rozdział 5. Dłuższy, ale mam nadzieję, że nie znudzi Was. :)

Reflektujesz na kawę?

Reszta nocy była męcząca. Około 3 nad ranem obudził mnie koszmar i cała roztrzęsiona zeszłam na dół po szklankę wody. Później nie było wcale lepiej. Przeszywający ból głowy doprowadzał mnie do szału. Wsparłam głowę na rękach.
-Meg, obudź się! Hej!- coś szarpało moim ramieniem.
Otworzyłam klejące się oczy i dopóki nie wróciła mi ostrość widziałam tylko kupę kolorów i nic więcej. Podniosłam głowę i roztarłam kark. Ostrość wróciła, ale zanim synapsy w mózgu wykonały swoją robotę, kobiecy głos uświadomił mi gdzie jestem.
-Spałaś w kuchni? – rzeczywiście byłam u siebie w kuchni.
-Chyba tak. Nie jestem pewna.
Wstałam ze stołka barowego i przez 10 sekund próbowałam utrzymać równowagę. Chels patrzyła na mnie tymi wyłupiastymi oczami nie do końca wiedząc co się dzieje.
-Jesteś pewna, że chcesz iść na to spotkanie?
-Która godzina?- mój mózg jakby nie rejestrował wypowiadanych przez nią słów.
-7 rano. A więc?
-Więc co?
-Czy pójdziesz na to spotkanie? To z prezesem Asseco jakbyś nie pamiętała.
-Tak. Mam prośbę. Zawieź mnie proszę.
Dwa razy nie musiałam jej prosić. Widząc  w jakim jestem stanie Chels bez chwili wahania wyciągnęła resztki z wczorajszej kolacji i podgrzała w mikrofalówce, po czym przyrządziła mi mocną kawę z dużą ilością brązowego cukru. Oddawałam się powolnemu żuciu kawałka pizzy, którą wczoraj tak pieczołowicie robiłam.
-Trzymaj.- na horyzoncie pojawiła się z ubraniami w ręku.- Zęby musisz umyć już sama.
Spojrzałam na Chelsea pytająco. Przecież sama mogłam sobie naszykować ubrania, pewnie zajęłoby mi to troszeczkę więcej czasu, ale dałabym radę.
-Wyglądasz dzisiaj okropnie, jak kupa gówna.- zawsze mogłam liczyć na jej fachowe opinie.- Poza tym wszystkie eleganckie spodnie masz w praniu, musisz włożyć kieckę, nie masz wyboru.
Sukienek i spódnic nie nosiłam od czasu cheerleaderek. Choć w mojej szafie było dostatecznie dużo kiecek nigdy nie byłam do nich przekonana. Za dużo odsłaniały, a ja nigdy nie lubiłam odsłaniać nóg. Ostatni raz kiedy miałam na sobie sukienkę było wesele dziewczyny z grupy, czyli totalny przymus. Spojrzałam na tą, którą wybrała Chels. Granatowa, asymetryczna z długim rękawem. Może być.
-Idź się szykuj dziewczyno.
-Tak jest, mamo!
Widziałam już taką zmasakrowaną twarz. Spuchnięte i przekrwione oczy. Szara cera, opadające kąciki ust. Nawet żyła pod lewym okiem była niewidoczna jakby nie było w niej krwi. Może odpłynęła mi też krew z mózgu? To by wyjaśniało dlaczego  tak wolno myślałam.
Pełna tapeta była nieuchronna. Na co dzień malowałam jedynie rzęsy, bo reszta była znośna, ale jedyne co ratowało mnie dzisiaj to pełna szpachla. Wolniej niż zwykle nakładałam wszystko na siebie sondując czy już wystarczy. Jeszcze tylko zrobić oko…jeszcze tylko nałożyć puder…jeszcze tylko róż, i uff. Jest!
-Gotowa?- Chels zajrzała do łazienki.- Jest 8.40.
Droga do siedziby Asseco trwała nieznośnie długo. Głowa nadal mnie bolała i jedyne o czym myślałam to zakończyć rozmowy z klubem i pójść się położyć. Zanim jednak miałam to zrobić czekała mnie biznesowa papka. Szłam korytarzem i powtarzałam sobie bym się skoncentrowała, bo gdy zorientują się, że nie jestem w formie będą chcieli ugrać więcej.
-Witamy, proszę usiąść.- powitał mnie prezesik w drzwiach. Uścisnęłam jego rękę i usiadłam na pierwszym wolnym miejscu.
-Proszę zapoznać się z treścią umowy. Wszelkie zaznaczone przez panią poprawki zostały naniesione. Mogę jedynie przeprosić za tak nieprofesjonalną umowę. Mam również nadzieję, że te kwiaty chociaż trochę zrehabilitowały mnie.
-Kwiaty?- nie załapałam w trakcie czytania umowy.
-25 róż, które wczoraj poleciłem wysłać.- jego uśmieszek przyprawił mnie o mdłości.
-Ach tak, dotarły. Dziękuję, ale był to zbędny gest.
-Mówiłem, że to nie ode mnie.- ktoś szepnął mi do ucha.
Odwróciłam głowę w lewą stronę i znowu uderzyły mnie te ciemne oczy przypatrujące mi się badawczo.
-Odczep się.- odszepnęłam.
-Tak teraz będziemy ze sobą rozmawiać?- nie dawał za wygraną.
-Nie widzisz, że mam teraz lepsze rzeczy do roboty?
Wróciłam do ponownego czytania umowy. Wszystko wyglądało na dopracowane i o nic nie mogłam się przyczepić. Tym razem to dobrze. Im wcześniej skończę, tym szybciej znajdę się w łóżku i chociaż troszkę odeśpię tę noc.
-Wszystko wygląda dobrze. Zapisy też są odpowiednio dopracowane.- oddałam prezesowi podpisaną kopię dokumentu.- Z mojej strony to wszystko. Do widzenia.- już wstawałam od stołu gdy prezesik mnie zaczepił.
-Panno Robinson, a może reflektowałaby pani na kawę dzisiaj popołudniu?
-Panie prezesie, nie łączę przyjemności z interesami. Dowidzenia, życzę wszystkim udanego dnia.-cień uśmiechu przeszedł po twarzach pozostałych zebranych.
Wyszłam z konferencyjnej jak najszybciej. Nie zważając na to jak chamsko to wyglądało udałam się czym prędzej do samochodu.
-Proszę cię, zaczekaj.- ręka Niko spoczęła na moim ramieniu.- To wszystko to jakieś cholerne nieporozumienie.
-Proszę cię, tylko nie syp mi tutaj tekstami w stylu „zmieniłem się”, okay? Charakter tak łatwo się nie zmienia.
-Ty jednak się zmieniłaś.
-Nie sama. To los mnie zmienił, taka jest różnica.- spojrzałam mu w oczy.- A teraz proszę, daj mi spokój, muszę iść.
Zostawiłam go stojącego na środku wejścia głównego. Przez okno samochodu widziałam jego spiętą minę. Patrzył za samochodem nieprzeniknionym wzrokiem. Mama zawsze radziła, żeby przebaczać, ale to co mnie zniechęcało do tego to strach. Strach przed słabością- moją. Słaby charakter, słaba silna wola- to nie są atrybuty sukcesu ani szczęścia. Niko ma silny charakter, jak to ludzie z Bałkanów, a ja? Jak okażę się słaba to pozwolę się zdominować.
-Słuchasz mnie w ogóle?!- wrzasnęła Chels.
-Przepraszam, zamyśliłam się. Co mówiłaś?
-Podwiozę cię i uciekam. Mam parę spraw do ogarnięcia przed próbą.
-Jasne, weź mój samochód. Ja dojadę służbowym.
-Ciebie chyba pogięło. Nie wychylasz nosa z domu. Odpoczywasz! Nie będę zbierała zwłok później!- matkowała dziewczyna.
Uśmiechnęłam się tylko i oddałam się muzyce płynącej z głośników. Nim się obejrzałam machałam Chels z ogrodu gdy odjeżdżała w kierunku swojego domu. Weszłam do domu i zrzucałam sukcesywnie wszystkie ubrania rozrzucając je po całym domu. Nie miałam siły na nic. Schody na górę do sypialni pokonałam na czworakach, a na łóżko wczłapałam się ostatkiem sił. Na szczęście sen przynosi ukojenie.
Do rzeczywistości przywróciły mnie wibracje telefonu leżącego tuż przy moim lewym uchu. Mimowolnie sięgnęłam ręką po niego. Jednym okiem zlustrowałam wyświetlacz. 4 nieodebrane połączenia, 1 sms- wszystko z tego samego numeru. Z ciekawością otworzyłam skrzynkę odbiorczą.
„Reflektujesz na kawę? Czekam o 16 w kawiarni Niebieskie Migdały. N.”
Szybkie spojrzenie na zegarek. 17.30, fuck! Zaklęłam pod nosem jakby to cokolwiek miało zmienić. Nie spotkałabym się z nim, nie ma mowy. To wszystko było zbyt świeże, by zacząć się z kimś spotykać. Poza tym wcale nie był mi potrzebny facet, którego trzeba było wychowywać. Po nieudanym połączeniu z numerem Niko, stwierdziłam, że pewnie się obraził. No cóż, niczego mu nie obiecywałam.
Spakowałam najpotrzebniejsze rzeczy w sportową torbę i ruszyłam do samochodu. Kilka minut później stałam przed moim dzieckiem- moją własną halą taneczną. Cały zespół pewnie już miał próbę. Po przebraniu się w ulubione legginsy i bokserkę szłam do wejścia na salę. Drzwi były lekko uchylone. „Nic się nie stanie jak ich trochę popodglądam.”  Zamiast tego usłyszałam rozmowę.
-Nie wiem dlaczego tak się uparła na Niko. To dobry chłopak.- to głos Krzyśka.
-Zaszedł jej za skórę i zablokowała się.
Zaduma zdominowała przez jakiś czas dwoje moich przyjaciół. Zdało się słyszeć ciche westchnienia obojga.
-Pamiętam, że jak ją poznałem nie było lepszej do zawierania przyjaźni. Miała naturalny dar zjednywania sobie ludzi. A teraz? Zrobiła się taka… inna.
-Po tym wszystkim miała prawo. Nic na siłę nie możemy zrobić.- wyjaśniała Chelsea.
-Dzisiaj nawet nie przyszła do kawiarni, do której zaprosił ją Niko.
„Mhm. Ależ mi to zaproszenie. Sms, nic więcej.”- pomyślałam.
-Pewnie dlatego, że źle się czuła. Zastałam ją rano śpiącą z głową na barze.
-Piła?- zaniepokoił się Krzysiek.
-Nie. Na pewno nie. Wydaje mi się, że źle się czuła.
-Cholera, trzeba umówić ją z lekarzem i… Nikołajem. Bo jeszcze oboje ich wykończą te niedopowiedzenia.
-Z nikim mnie nie trzeba umawiać, sama sobie dam radę, tak jak dawałam przez ostatnie lata.- wyszłam zza ich pleców.- Swoją drogą powinniście wiedzieć, że nie obrabia się komuś dupy przy otwartych drzwiach.- uśmiechnęłam się słodko.
Gwizdkiem zaznaczyłam swoją obecność na hali. Ściszywszy muzykę do minimum zebrałam wszystkich w krąg. Po krótkich powitaniach i omówieniu sytuacji w grupie wyznaczyłam choreograficzne zadania. Mecze Resovii były rozgrywane regularnie, a my musieliśmy wejść jak najszybciej. Każdy miał jakiś pomysł co dołożyć do choreografii, jak ulepszyć i udoskonalić wejścia i wyjścia.
-Wszystkie wasze pomysły rozważę, ale musimy pamiętać, że to oni są głównymi gwiazdami, a nie my. Co wcale nie oznacza, że taki dodatek jak my ma nie wykonać swojej roboty jak najlepiej. Jasne?- wszyscy kiwnięciem głowy zgodzili się ze mną.- A teraz rozdzielcie się na trzy i zatańczcie to samo.
Wszyscy w pocie czoła uwijali się jak najlepiej potrafili. Niektórym ewidentnie nie pasowała choreografia co wcale nie oznaczało, że mieli rezygnować lub obijać się. Po trzech godzinach mozolnych poprawek zakończyłam próbę i wezwałam wszystkich do siebie. Czas na opieprz.
-Jesteście tu, bo lepszych tancerzy od was nie ma.- popatrzyłam się po twarzach wszystkich.- Ale większych opierdalaczy niż wy także nie ma.- miny im zrzedły.- Dzisiejsza próba pokazała, że jest jeszcze wiele do poprawy w choreografii, ale największej zmiany wymaga wasza postawa. Chcecie tu być?- wszyscy zgodnie pokiwali głowami.- To jutro o 9 macie mi to udowodnić. Nie chcę sobie pluć w brodę, że was tu ściągnęłam. Do jutra!
Chels przypatrywała się tej scenie z daleka. Od początku próby trzymała się na uboczu bojąc się mojej reakcji na jej rozmowę z Krzyśkiem.
-Chodź tu wariatko.- zawołałam do niej.
-Martwimy się…- rozłożyła ręce w geście bezradności.
-Wiem, doceniam.- zdobyłam się na uśmiech.
-Meg…Ktoś na ciebie czeka.- spojrzałam na drzwi. Stał w nich wysoki brunet o oliwkowej cerze i ciemnych oczach.
-Zabiję was.- skwitowałam krótko.
Niczym się zorientowałam Chels już nie było, a na jej miejscu stał Niko.
-Cześć.- rzuciłam speszona.
-Nie przyszłaś.
-Byłam tutaj. Nie mogłam opuścić próby.
Nikołaj odwrócił głowę w stronę okien. Wyglądał zmartwionego i trochę zmęczonego. Bruzda na czole sugerowała, że nad czymś intensywnie myślał. Stał obok mnie taki wysoki, dostojny i znów pachniał piżmem. Jeszcze trochę, a wpadłabym po uszy.
-Wiem, że to nieprawda.- rzekł w końcu.- Byłem tutaj zaraz po 16.
Co za pech. Nie dość, że nie umiem kłamać to jak już spróbuję to kompletna klapa. Nawet nie wiedziałam jak wybrnąć. Poczerwieniałam ze złości, na siebie.
-Nie wysilaj się.- Niko chyba zauważył moją konsternację. Ruszył do drzwi wejściowych na halę.
-Zaczekaj! To nie tak, zostań! Porozmawiajmy…
-Chciałem. Uwierz mi, że chciałem w końcu wyjaśnić tą całą sytuację, ale nie przyszłaś. A teraz co? Za każdym razem gdy tylko się spotkamy będziemy udawać, że się nie znamy, tak? Tego naprawdę chcesz?
-Nie.- szepnęłam zupełnie zbita z tropu.
-To do cholery przestań się zachowywać jak rozkapryszona księżniczka! Spieprzyłem sprawę, to fakt! Ale musimy się w końcu dogadać…
-Wiem..ale…
-Ale co? Powiedz. To za dużo na raz? Nie rozumiesz, że jak będziemy się tak szarpać to skrzywdzimy nie tylko siebie, ale i innych. Wtedy to na pewno będzie za dużo na raz.
Niko stał nade mną i ciężko oddychał, a ja jak ta Sierotka Marysia stałam ze spuszczoną głową, w której kłębiły się myśli rodem z tanich romansów. W końcu usłyszałam ciche westchnienie i dopiero wtedy odważyłam się spojrzeć mu prosto w oczy.
-Przyjedź do mnie za godzinę. Tylko ubierz się ciepło.- rzuciłam.
-Randka?
-Raczej sesja terapeutyczna. Będziesz?- nieśmiały uśmiech zagościł na mojej twarzy.
Kiwnął głową i ruszył do drzwi. Stałam jeszcze przez parę minut wpatrując się w miejsce, w którym zniknął. „Dzisiaj jest sądny dzień”.- pomyślałam. Czas leczy rany, ale otwarte ponownie bolą jak diabli. Od dzisiaj ponownie będziemy lizać się z ran.
Do domu wpadłam niczym torpeda wrzucając wszystko co tylko możliwe do szafy i ogarniając dom. Niko miał być za 20 minut, a ja byłam w rozsypce. Nie dość, że nie do końca byłam gotowa na tą rozmowę to jeszcze nie miałam czasu, by się do niej przygotować. Naszykowałam wszystko, co mogłoby być potrzebne i ruszyłam po schodach do garderoby.  I jak każda porządna kobieta miałam problem doborem czegokolwiek. Po chwili zastanowienia wyszłam z niej ze stosikiem ubrań. Po szybkim prysznicu i ogarnięciu się mogłam spokojnie usiąść i poczekać na gościa.
Godzina minęła, a ja wciąż na niego czekałam.”Ale ty głupia jesteś, przecież to wszystko to odwet za moje nieprzyjście.”- utyskiwałam sobie. Minuty mijały, a ja nie mogłam sobie znaleźć miejsca. Plułam sobie w brodę za tą łatwowierność. Uhhh… Kilka minut później usłyszałam energiczne pukanie. Otworzyłam drzwi, a tam stał on. Na jego ciemniejszej karnacji widziałam wypieki od zimna. Cały się trząsł.
-Wpuścisz mnie do środka?- zapytał drżącym głosem.
Dopiero wtedy poszłam po rozum do głowy. Złapałam go za rękę i wciągnęłam do środka.
-Przepraszam, drzwi mi zamarzły. Nigdzie nie było taksówki i leciałem pieszo, a kwiatki zdechły mi po drodze.- tłumaczył się.
-Rozbieraj się. Jesteś przemarznięty.
Zdjął z siebie cały zimowy ekwipunek. Zaniosłam jego rzeczy do podgrzewanej garderoby. Biegiem zbiegłam na dół. Wyjęłam kieliszek z górnej szafki i napełniłam ją cieczą koloru krwistego.
-Trzymaj. Musisz się rozgrzać.- podałam mu wino.- Zrobię coś do jedzenia, pewnie zgłodniałeś.- Niko jedynie uśmiechnął się widocznie zawstydzony.
-Pomogę ci.
Staliśmy obok siebie, ramię w ramię przygotowując posiłek dla nas dwojga. Sałatka z szynką prosciutto wydawała się szybkim i łatwym rozwiązaniem, a przygotowana w ekspresowym tempie tak samo szybko znikła z talerzy. Jego spojrzenie prosto w oczy dało znak, że czas na rozmowę.
-Naprawdę cię przepraszam za to zachowanie na boisku. Byłem kompletnym oszołomem.- zaczął.
-Po trzech latach stwierdzam, że… to w sumie była dość zabawna sytuacja.- uśmiechnęłam się.
-Myślisz, że zapomnimy o wrogości?
-Myślę, że od godziny już o niej nie pamiętamy.
Nastrój całkowicie się zmienił. Zrobiło się lżej, łatwiej. Siedząc naprzeciwko siebie dokładnie się widzieliśmy. Takie są zalety sofy w kształcie litery U. Zamiast rozmawiać zamilkliśmy. Za oknem zmieniła się aura i zaczął padać śnieg. W telewizji leciała jakaś tania komedia. Przypomniałam sobie o założeniu dzisiejszego wieczoru. Niech to szlag.
-Chciałam ci coś pokazać na zewnątrz, ale pogoda chyba nam nie sprzyja.- spojrzałam przepraszająco.
Wieczór płynął niczym piękna melodia. Pomimo tego, że zostaliśmy na miejscu to śmiech, wspomnienia i opowieści wypełniały mój salon. Co chwila z ust któregoś padało pytanie, zupełnie niewymuszone. I tak rozmowa się toczyła naturalnym tokiem. Dowiedziałam się wielu rzeczy na temat Nikołaja. Tabula rasa była sukcesywnie zapisywana.
            Około godziny 23, na moją komórkę przyszło powiadomienie. „Meg, jesteśmy wszyscy uziemieni. Drogi sparaliżował śnieg.”- to sms od Krzyśka. Niko też coś dostał ta telefon.
-No to kolejna wycieczka na piechotę.- skwitował.
Wyjrzałam za okno. Kilka godzin, a mój podjazd był zasypany niemal metrem śniegu.
-Nie ma mowy. Nie pójdziesz w takich warunkach.- wskazałam ręką na widok za oknem. Niko był lekko speszony koniecznością pozostania u mnie.
-No wiesz, tak głupio trochę…
-Pokażę ci twój pokój, będziesz miał osobną łazienkę. Nic ci nie grozi.- zapewniłam go chichocząc.
Pokój nie był tak duży jak mój, ale było dość miejsca, by 196 cm zmieściło się wygodnie. Łoże było wystarczające, a pamiętając jeden z filmików Igłąszyte, w którym chłopcy narzekali na zbyt małe łóżka, wszystkie łóżka w moim domu były robione na ponad dwumetrową miarę. Wszystko utrzymane w schludnym beżowym kolorze emanowało trochę hotelową estetyką. Podobnie jak łazienka, która była zaprojektowana dla gości niestandardowego wzrostu.
-Jeżeli będziesz czegoś chciał to mój pokój jest po drugiej stronie korytarza.-wyszłam z pokoju skrycie taksując go wzrokiem.

Niczym się położyłam była prawie 1 w nocy, a jutro rano czeka mnie trening. Wystarczyło bym złożyła głowę na poduszce a już leżałam w objęciach Morfeusza, który zadbał by me sny były przyjemne. Sen przyniósł ukojenie i rozkosz, bowiem śniło mi się, że śpię w ramionach mężczyzny. Sen był niemal rzeczywisty, czułam ramię wyśnionego osobnika na mojej talii i słodki oddech na moim karku. Wydawało mi się, że znam tę postać…
___________________________________________________________
"Lizać się z ran, po obcych ustach,
Typa o smaku mlecznego chupa-chupsa"

Niech wena będzie z Wami! :)