czwartek, 30 lipca 2015

Rozdział 2- "błędy ortograficzne"

Zapraszam na rozdział 2.
Mam nadzieję, że Wam się spodoba. Akcja powoli się rozkręca, Cierpliwości :)
_______________________________________________

Telefon zawibrował mi w kieszeni. Miałam nadzieję, że to nic ważnego.

Igła: Martwię się o Ciebie.
Meg: Niepotrzebnie, mam się dobrze.
I: Wyglądałaś jakby Cię stres zżerał.
M: Dzienx. W „wysokim” towarzystwie to norma…
I: Nie zgrywaj się.
M: Nie zgrywam. Będzie dobrze.
I: Kiedy znowu odwiedzisz Sovię?
M: Niedługo.
I: Nie możemy się doczekać J
M: Jeszcze będziesz miał mnie dość J
I: Co to znaczy?
M: ;*
Mój powrót to niespodzianka. Choć wiem, że Krzysiek będzie się gniewał. A niech to! Zaryzykuję. Przypominając sobie krótką wymianę smsów nie mogłam zrozumieć „ nie możemy się doczekać”, jak to „nie możemy”? Coś mu się chyba pochrzaniło, bo niby kto miałby za mną tęsknić? Najwidoczniej napisał tak, żeby mi było miło.
-Mike zasnął. Opowiadaj, jak było?-zagadał Daniel.
-To będzie długi remont.- spojrzałam na niego zrezygnowana- dom jest w dobrym stanie, ale nadal wymaga pracy. Nie mówiąc o ogrodzie i podjeździe.
-Mimo wszystko dziadek bardzo się cieszy, że ktoś się za ten dom weźmie.
Uśmiechnęłam się blado na myśl o czekających mnie wyborach w związku z domem. Nienawidziłam wybierać płytek, płyteczek, balustrad, mebli, dodatków i innych drobiazgów.
-Wyglądasz jakbyś się czymś martwiła. Ktoś cię wkurzył?
Chciałam mu opowiedzieć o tym palancie co zawstydził mnie przy chłopakach, ale ugryzłam się w język.
-Wszystko okay, jestem po prostu zmęczona. Idę spać. Dobranoc.- powlokłam się schodami na górę.
-Pamiętaj o wizycie u lekarza, o 10:30!
Wyjrzałam zza balustrady i uśmiechnęłam się szeroko.
-Dzięki, kochany jesteś. Eli ma wspaniałego narzeczonego.
-Cóż, takiego drugiego jak ja nie ma, ale czuję, że też znajdziesz swojego księciunia…
Och, tak. Księciunio by się przydał, ale nie taki jak ten ostatni. Kawał drania i naciągacza. Ale czego ja się mogłam spodziewać? Widocznie moja osobowość nie była tak interesująca jak moje konto bankowe.
-Jeszcze raz dobranoc. Kocham!
Usiadłam na łóżku i spojrzałam na swoje dłonie. Fakt, nie wyglądałam dobrze. Patrząc codziennie w lustro widziałam członka rodziny Adamsów, a nie zdrową młodą kobietę. Nadszedł czas na kompleksowe zmiany.
12.01.2015
-Mike, ubieraj się! Za 5 minut jedziemy do przedszkola!
Niechętny już do chodzenia do przedszkola 5-latek zwlókł się po schodach i stanął w drzwiach, oparty na ramieniu.
-Już dawno się ubrałem.
-A coś ty taki nadąsany?- spojrzałam badawczo na Mike’a.
-Bo zostawiasz mnie tu samego.
-Jak to zostawiam? Jak to samego?
-Słyszałem jak mówiłaś Danielowi, że już czas wracać do Rzeszowa.
-Tak, dobrze słyszałeś, ale to nie znaczy, że cię zostawiam. W lutym masz ferie i pomyślałam, że spędzimy je razem.
Po minie dziecka wiedziałam, że nie przekonałam go. Jego wzrok był pełen smutku i rezygnacji.
-Krystian mi dokucza, że nie mam mamy ani taty, a teraz ty wyjeżdżasz…
-Daniel już rozmawiał z Krystianem i dzisiaj już nikt ci nie będzie dokuczał, a jeżeli dalej będzie ci mówił co masz, a czego nie to opowiedz mu jakiego masz super brata i super siostrę, okay?
-Opowiem mu o wycieczce do Rzeszowa i Podpromiu i Resovii i domu dziadka Tadeusza.
Zamurowało mnie. Od ostatniego razu kiedy Mike był ze mną na Podpromiu minęło prawie dwa lata, ale malec wciąż to rozpamiętywał i wracał pamięcią do grupy siatkarzy.
-Przecież nie każdy ma wujka siatkarza, nie?
-Fakt, nie każdy.
Mike uśmiechnął się szeroko na wspomnienie tamtego dnia.
-Jak przyjedziesz do Rzeszowa to pójdziemy na mecz. A teraz marsz do samochodu.
Czasami surowo traktowałam Mike’a, ale tylko dlatego, by był odporniejszy niż ja. Żeby emocje nie zjadały go od środka przy każdej decyzji. I tak radził sobie lepiej niż ja. Był sprytniejszy i  mniej ćtapowaty.
Wieczorem przeniosłam ostatnie rzeczy do samochodu. Oparłam się o samochód i rękę dałabym sobie uciąć, że Mike stał w oknie mojego pokoju. Przyszedł czas na pożegnanie. Czas zacząć bardziej samodzielne życie.
-Musisz jechać?
-Tak, kochanie.
Smutek rozdzierał mnie od środka. 5-latek stał ze spuszczoną głową zupełnie załamany, a Daniel i Eli widząc tą całą scenę wzdychnęli głęboko.
-Obiecuję, że za trzy tygodnie się widzimy. Daj całusa i nie smuć się.
Mike niechętnie do mnie podszedł demonstrując przy tym focha, ale w końcu zarzucił mi ręce na szyję i zaczął cicho szlochać. 20 minut upłynęło zanim się uspokoił i dał się odprowadzić do pokoju i pocałować na dobranoc.
-Dajcie mu jutro odpocząć w domu.
-To jedyne wyjście. Daniel zostanie w domu z małym.
-Dzięki. Zamelduję się jak dotrę. Trzymajcie się ciepło.
Chwilę później jechałam drogą ekspresową w kierunku Rzeszowa- mojego nowego domu. Choć droga do Rzeszowa trwa nie więcej niż 5godzin musiałam wyjechać wcześniej, by zdążyć się rozpakować i przygotować na umówione spotkanie w siedzibie Asseco Polska. Większość moich rzeczy leżała już nie w pudłach, a na nowych półkach w nowym, ale starym domu. Z ubraniami powinno mi zejść nie więcej niż 2 godziny.
Telefon zawibrował budząc mnie z letargu i całe szczęście, bo mogłabym spowodować wypadek.
„Odkąd byłaś ostatnim razem minęło 1,5 roku. Gdzie ty do cholery jesteś?”- kochany Igła. Jak zwykle tęskni, a może martwi się… Postanowiłam nie odpisywać. Jutro zrobię mu niespodziankę.
Do Rzeszowa zajechałam o 3 w nocy. W sam raz, miałam zapas czasu na rozpakowanie się i ogarnięcie tego syfu na głowie. Dom od dwóch miesięcy stał gotowy do zamieszkania toteż nie zdziwił mnie chłód w środku.
O 8.50 zajechałam pod siedzibę Asseco. Idąc przez główny korytarz, tuż za sekretarką, próbowałam uspokoić nerwy. „Przecież robiłaś to setki razy, to nie pierwszy twój kontrakt.”-tłumaczyłam sobie.
-Zapraszam, prezes już na panią czeka.
Weszłam do gabinetu prezesa przybierając obojętną minę.
-Dzień dobry, miło panią widzieć w dobrym zdrowiu.
-Dzień dobry. Zaczynamy?
-Tak. Uprzedzę jedynie, że w naszych rozmowach będzie uczestniczyło więcej niż informowałem osób.
-Jak to? Umówiliśmy się, że będziemy tylko my i włodarze klubu.
-Zgadza się. Ale zgodzi się pani również z tym, że nie mamy niczego do ukrycia.- „palant i to  kolejny” -pomyślałam.
Prezesik otworzył mi drzwi do dużej przeszklonej sali i gdyby nie to, że zmysł równowagi mam wyćwiczony do granic możliwości, rąbnęłabym jak długa z wrażenia. Przede mną, przy długim stole siedzieli wszyscy siatkarze oraz sztab szkoleniowy. W konferencyjnej zaległa cisza. Jedyne co słyszałam to bicie swojego serca, a jedyne co widziałam to burak ze wściekłości Igły.
-Drodzy państwo, pozwólcie, że przedstawię wam…
-Znamy się- przerwałam uśmiechając się do prezesa-palanta słodko.
-Tym lepiej. Proszę usiąść.- wskazał na miejsce obok siebie i Krzyśka. Och, przynajmniej jeden normalny…ale za to wściekły.
Prezes zaczął swoją gadkę o tym jak cieszy się na współpracę z Meg Robinson Entreprise i jaki to ogromny zaszczyt dla klubu, że zapewnię oprawę taneczną na mecze gospodarskie i wyjazdowe Resovii. Ja natomiast jedyne na czym mogłam się skupić to na przepraszaniu wzrokiem Krzyśka. Niestety, Igła nadal zaciskał nerwowo pięści.
-Zgodzi się pani ze mną, że wsparcie MRE jedynie wzmocni klub i jego udziały.
„Pieprz się z tymi udziałami”- pomyślałam- „jestem tu dla klubu, nie kasy”.
-Oczywiście, jednak to nie jest mój priorytet. Udziały swoją drogą, a mnie chodzi o sam klub. Oprócz oprawy widowiskowej dostajecie w pakiecie dwóch zapasowych fizjoterapeutów, oczywiście będą oni do dyspozycji zarówno klubu jak i MRE. Jak wspominałam w rozmowie telefonicznej z panami zależy mi na kompleksowej współpracy, dlatego dla potrzeb Asseco jak i MRE już od marca będzie dostępna siłownia kompleksowo wyposażona. Myślę, że na tym skorzystacie.
-Doprawdy, pani Robinson. Interesy z panią to sama przyjemność.
Tak, na tym mi zależało. Szybko i bezboleśnie pozbyć się wrzodu w postaci prezesa i wyjść jak najszybciej z budynku. Niestety prezes rozprawiał o tym, co dla niego oznacza ta współpraca więc zmuszona byłam włączyć Stand-by. Moje rozmyślania przerwał Krzysiek.
-Już się nie gniewam, ale musimy porozmawiać.
Omiotłam spojrzeniem salę i zawodników. Moje spojrzenie zatrzymało się na oliwkowej skórze i ciemnych oczach. Dopiero po kilku sekundach lustrowania osobnika płci męskiej zorientowałam się, że to ten pierwszy palant. Hmmm, szkoda że taka aparycja nie idzie w parze z kulturą i intelektem. Gość patrzył się na mnie i krnąbrnie uśmiechał. Zmrużyłam oczy wrogo i prychnęłam niezadowolona.
-Co jest?- Igła zauważył mój wzrok nr 3.
-Och, nic. Tylko ten palant mnie wkurza.
-Niko?
-Może być.
-To super facet, kwestia poznania.
-Niedoczekanie.- mruknęłam.
Wymianę komentarzy przerwał prezes.
-Pani Robinson, proszę zajrzeć do umowy i powiedzieć czy wszystko się zgadza.
Zgodnie z poleceniem biznesowego partnera zajrzałam do umowy. Od razu na mojej twarzy zagościł uśmiech. Wyjęłam z mini torebki czerwony długopis i zakreśliłam na umowie błędy- ortograficzne. Na tak ważnych umowach nie powinny się pojawiać takie byki. Utarłam nosa prezesowi.
-Proszę zapoznać się z naniesionymi poprawkami. Błędy ortograficzne są niedopuszczalne w umowach. Do zobaczenia jutro o tej samej porze.
Prezes patrzył na mnie z niedowierzaniem robiąc się coraz bardziej czerwonym. Wstałam i wygładziłam spodnie po czym pewnie wymaszerowałam z konferencyjnej. „I’m back baby”- wymruczałam.
-Zaczekaj!- ktoś za mną krzyknął.
-Odczep się.- rzuciłam przez ramię.
-Masz jaja. To znaczy odważna jesteś.
-Coś jeszcze?
-Wiem, że nie zaczęliśmy dobrze, ale może się jakoś dogadamy?
-Tak. Po prostu nie wchodźmy sobie w drogę.
Zostawiłam Niko na środku korytarza z otwartymi ustami. Nie przeszłam 5 metrów, a już dopadły mnie wyrzuty sumienia. Bo w sumie to nic mi nie zrobił, to że warknął raz czy dwa…Za ostra byłam, a to w nie moim stylu.
Wpadłam na pewien pomysł.  W związku z tym, że wróciłam do Rzeszowa, otworzyłam filię, rozpoczęłam współpracę z Asseco Resovią postanowiłam zaprosić dziś wieczorem wszystkim zawodników na spotkanie u mnie. Taka mini parapetówa.
„Zgarniaj wszystkich plejersów i do zobaczenia u mnie o 19”- wysłałam smsa do Krzyśka.
„Skąd wiesz, że jutro nie gramy?”

„Ja wiem wszystko. Do zob. :*”

__________________________________________
Trochę przeskoczyłam w całej historii. Pierwsza dwa rozdziały to tylko tło, takie preludium do całej historii. 
Liczę na Wasze komentarze. To dla mnie ogromna motywacja. Trzymam kciuki za Wasze blogi i za cierpliwość do mnie.
Pozdrawiam!
P.S. rozdział 3 w toku ;)

poniedziałek, 27 lipca 2015

Rozdział 1- "to coś"

Blog nadal w budowie. Do tego momentu proszę o wyrozumiałość :) Liczę na motywację z Waszej strony.
Pozdrawiam!
_________________________________________________________________________

I tak zmienia się całe życie w ciągu jednej chwili. Najpierw tragiczna akcja „dorośnij”, a teraz zwrot akcji, pełna mobilizacja i doładowanie baterii na maxa. W Chicago byłam przez tydzień, tyle czasu zajęło mi przyjrzenie się z bliska nowym projektom, działaniom poszczególnych sektorów tanecznych i poprawienie szczegółów choreografii.
Wracając zza oceanu tworzyłam nowe wizje tego, co miało powstać w Polsce. Moim celem stał się Rzeszów. Tam bowiem miałam dom po dziadkach i budynek pod studio. W ciągu dwóch najbliższych lat miałam się odbudować, zarówno psychicznie jak i fizycznie, zrobić remont w swoim życiu. Poza tym w Rzeszowie miałam niezawodnego przyjaciela- Krzyśka i już nie mogłam się doczekać aż go zobaczę.
Daniel nie był zachwycony tym pomysłem.
-Ale dlaczego Rzeszów? Nie możesz zostać w Warszawie?
-Lubię Rzeszów, tam mam znajomych, tam jest dom po dziadkach, tam są przyjaciele.
-Chyba żartujesz, że będziesz mieszkać w tej ruinie.
-Nie! Wyremontuję go. Będzie wyglądał jak nowy.
Daniel zmierzył mnie badawczym wzrokiem i zamilkł.
-Myślisz, że wrócisz do treningów.- stwierdził.
-Nie. Ten rozdział jest już skończony. Zrozumiałam, że ja i siatkówka nie idziemy w parze.
Gdzieś w głębi serca wiedziałam, że ta nerwowość u niego to troska. O mnie, o relacje z Mike’m, o nasze relacje. Oparłam rękę na jego ramieniu.
-Nie zapomnę, gdzie mieszkacie i że jesteście moją rodziną. Wiem, że doskonale zajmiecie się Mike’m. Będę małego zabierała do siebie jak najczęściej.
-Kiedy wyjeżdżasz?
-Zostanę w Warszawie jeszcze przez parę tygodni. W międzyczasie załatwię sprawę z domem i budynkiem.
-Widzę, że masz plan. Trzymam więc kciuki.
Wakacje to idealny czas na zmiany. Postanowiłam więc pojechać do Rzeszowa, by je zobaczyć na własne oczy. Droga była długa i dość męcząca. Mike spał smacznie w foteliku na tylnim siedzeniu, a ja oddawałam się jeździe. 3-letni brat był wyjątkowo spokojnym dzieckiem z zalążkiem sportowca. Jego niemal białe włosy upodobniały go do mnie więc ten, kto nie wiedział,  że to mój brat uważał mnie za jego matkę. Wyprowadzanie z błędu było dość kłopotliwe dla obu stron, ale na szczęście nie dochodziło do tego często. Mike był podobny do taty, jego wierna kopia. Miałam nadzieję, że jak dorośnie będzie jak on,  spokojny, ale stanowczy, mądry i taki czuły.
Jonathan Robinson- mój tato, najcudowniejszy na świecie. Siadywał ze mną na werandzie w starym domu i rozmawiał ze mną, tak po prostu o wszystkim: szkole, znajomych, planach na kolejne popołudnie, siatkówce i sąsiedzie z domu obok, który wyjątkowo niecelnie rzucał gazety na naszą wycieraczkę. Był cudownym tatą, przyjacielem i oddanym prawnikiem w polskiej dzielnicy.
Oboje z Mike’m byliśmy do niego podobni. Tylko Daniel był podobny do mamy. Magdalena Robinson była piękną Polką zamieszkującą polską dzielnicę „Jackowo” w Chicago. Długie ciemnoblond włosy przyciągały spojrzenia zazdrosnych kobiet. Jej aparycja była darem, ale i przekleństwem. Dzięki swojemu urokowi i charyzmie gromadziła wokół siebie ludzi, co było niezwykle przydatne w zawodzie nauczyciela. O dziwo, nie polskiego, a angielskiego.
-Piciu!- rozmyślania przerwał mi spragniony trzylatek.
Zjechałam na najbliższą stację i dałam mojemu niecierpliwemu trzylatkowi pić. Bacznie mu się przyglądając zauważyłam, że już zdążył czymś się ubrudzić.
-Chodź, przejdziemy się. Rozprostujesz nóżki.
Kochane maleństwo biegało między huśtawką, a ślizgawką piszcząc niesamowicie z radości i udając koziołka.
-No to wieczór mam z głowy… Choć Mike, biegniemy do samochodu!- zawołałam.
Wyprzedziłam go nieznacznie i chcąc się odwrócić do niego przodem uderzyłam w coś twardego.
-Cholera!- wycedziłam.
-Przepraszam, nie widziałem cię.-to coś twardego mówiło. Z dziwnym akcentem, ale jednak!
-Nic się nie stało, to my wygłupialiśmy się.
Mike doszedł do mnie i kurczowo złapał się mojej nogi, ledwie wystawiając uszy poza nią.
-Duzi ten pan!
Chwila konsternacji między „twardym czymś’, a mną. Ukradkiem zerknęłam na owego nieznajomego. Trzylatek okazał się bardzo spostrzegawczy. Chłopak był wysoki więc to, co mi się wbiło w żebra to musiało być jego kolano.
-Przepraszam cię za niego. Nie zawsze potrafi się zachować.
-Cześć! Jak masz na imię?- nieznajomy zlekceważył moje przeprosiny albo dźwięk mojego głosu nie dotarł na szczyt.
-Mikuś.- o masz ci los, ale sobie pseudonim wybrał- a ty?
-Niko.
-Musimy już jechać. Jeszcze raz przepraszam. Chodź rozrabiaku!
„Mikuś” zrobił skwaszoną minę, ale dzielnie ze mną pomaszerował do samochodu. Odwróciłam się i zobaczyłam jak chłopaki sobie machają. Zapięłam pasy i ruszyliśmy w drogę. Przez kolejne pięć minut myślałam o nieznajomym. Tak wysocy ludzie kojarzyli mi się z jednym typem mężczyzn- z siatkarzami.
-Kochany Rzeszów- szepnęłam widząc panoramę miasta.
-Jesteśmy już?
-Tak, kochanie. Zaraz zobaczymy dom dziadka Tadeusza.
Malec zmarszczył czoło jakby analizował wypowiedziane przeze mnie słowa.
-Ten ze zdjęć?- kiwnęłam głową i uśmiechnęłam się do lusterka wstecznego.
Dom stał pośród drzew wiśniowych tuż za długim, prostym podjazdem. Stare mury trochę zjadł ząb czasu, ale dom nadal wyglądał dostojnie i bezpiecznie. Dziadek Tadeusz wyemigrował do Stanów, zostawiając dom na łaskę pogody i ogrodnika. Dzisiaj ogród nie istnieje. Zamiast tego jest gąszcz chwastów i innych upierdliwości.
W środku wyglądał dość zadbanie, choć zapach zdecydowanie nie zachęcał. Cud, że wciągu tylu lat nie rozkradziono wnętrz.
-Brzydko.- okiem 3-latka dom faktycznie był brzydki.
-Tak, ale po remoncie będzie pięknie. Pojedziemy teraz na Podpromie, okay?
-A co to?
-Zobaczysz. Dla mnie to piękne wspomnienia.
Ustaliłam z robotnikami zakres prac. Cóż, to nie był zakres. To była kompleksowa usługa. Dla mnie i dla nich to była masa pracy.
- Ojejku, ale gigant.
Mike aż podskakiwał z radości wchodząc do środka. Specyficzny zapach szatni i gumowej posadzki na hali unosił się w powietrzu. Do tego odgłosy uderzanej piłki i okrzyków bojowych zmieszanych ze śmiechem dodawały temu miejscu atmosfery.
Przy drzwiach na halę zatrzymał mnie wysoki ochroniarz. No tak, przydałaby się przepustka. O tym nie pomyślałam. Stare nawyki- wchodzę i wychodzę, a nikomu nic do tego. Spojrzałam na ochroniarza błagalnym wzrokiem i przygarnęłam młodego do siebie.
-Ta pani wchodzi bez przepustki!- usłyszałam za mną głos. Instynktownie odwróciłam głowę i zobaczyłam Oliega Achrema. Och co za ulga!
Kilka minut rozmowy, a ja już wiedziałam, że jestem sto lat za cywilizacją z moimi wiadomościami na temat klubu. Poprosiłam o dyskrecję i weszłam chyłkiem na halę. Trening Asseco Resovii trwał w najlepsze, a my z Mike’m świetnie się bawiliśmy oglądając chłopaków.
-Meg, zobacz! To on!
-Kto?- nie załapałam.
-No Niko!
Im starsza się robię tym mój proces myślowy zwalnia. Zajęło mi to parę sekund zanim zajarzyłam o kim mówi Mike. Karcący wzrok małego wcale nie pomagał. Rzeczywiście „to coś twarde” stało tam i odbijało piłki. Ha! Wiedziałam! Siatkarz…
-A poznajesz tego pana?- wskazałam palcem na postać libero.
-No pewnie, to wujek Krzysiek.
Gwizdek rozległ się na hali i siatkarze szli po swoje rzeczy. Olieg, zgodnie z moja prośbą, szepnął słówko Krzyśkowi, dyskretnie.  No tak, Olieg był dyskretny, ale Igła już nie.
-O matko!- wydarł się na cały głos pokazując na nas palcem.
Reszta była dość zmieszana i co chwila patrzyła to na mnie, to na Krzyśka. Zeszliśmy powoli po schodach na dół. Mike puścił się pędem do Krzyśka zupełnie nie zwracając uwagi na „twarde cosie” na drodze. Oboje padliśmy mu w ramiona.
- Chcieliśmy ci zrobić niespodziankę wujku!- nic nie odpowiedział, ale patrzył na nas śmiejącymi się oczami.
-Nie wierzę, nie wierzę.
Dopiero po jakimś czasie zauważyłam, że cała reszta ferajny przygląda nam się poszeptując do siebie. Przez zawilgotniałe oczy zdołałam rozpoznać resztę. Niemal wszystkich rozpoznałam.
-Gdzie byłaś jak cię nie było?- Piotrek Nowakowski przełamał lody.
-Och Piter… Powinieneś zapytać gdzie mnie nie było.
Po krótkim przywitaniu ze starymi znajomymi przyszedł czas na zapoznanie z nowymi. Widzieć tych chłopaków w telewizorze, a na żywo robi różnicę. Szybka wymiana zdań i uprzejmości z niektórymi. Z „cosiem” natomiast wcale nie poszło łatwo…
-Niko, poznaj Meg, Meg….
-Znamy się.-uciął krótko.
-Wpadłam na niego przez przypadek na stacji benzynowej.- szybko wyjaśniłam. Jego badawcze spojrzenie strasznie mnie irytowało. Konsternację dopełniał fakt, że wokół zapanowała kompletna cisza.
-Staranowała.- dodał „Pan Wysoki”. Spiorunowałam go wzrokiem nr 3. Tej nieznośnej ciszy nikt nie był wstanie przerwać.

-Wyglądasz już znacznie lepiej niż kiedy cię widziałem po raz ostatni.- z uśmiercania wzrokiem wyciągnął mnie Krzysiek. 

______________________________________________________________________________
Może być?
Bohaterów i ich krótkie charakterystyki dodam niebawem. Cierpliwości :)

czwartek, 23 lipca 2015

Prolog

Zanim cokolwiek zacznie się na dobre na tym blogu, napiszę do Was parę słów.
Trochę na liczniku mam już lat i to nie jest mój pierwszy blog. Tym razem jednak będzie treściwie i regularnie. Czytuję Wasze blogi, a niektóre mam w swoich zakładkach jako ulubione (Kaś, szkoda, że tak rzadko piszesz).
Mam w głowie wiele myśli, ale jedno co zaprząta mi ostatnio głowę to siatkówka. Uwielbiam naszą reprezentację, na równi z PlusLigową Asseco Resovią. W moim opowiadaniu znajdziecie parę postaci znanych z PlusLigi. Polecam się więc fankom Asseco :)
Przed nami Prolog. Zachęcam do czytania.

24.03.2012
-Tylko uważajcie na siebie i na małego!
-Jasne. Jak będzie nam przeszkadzał to go wrzucimy do studni!- malec zaczął wiercić się w moich ramionach.
Spojrzenie z wyrzutem. Tak, to mi wystarczyło, żebym zamknęła gębę na kłódkę.
-Nie żartujemy. Uważajcie na siebie i pilnujcie się nawzajem.- jedno przenikliwe spojrzenie ojca i już wszystko wiedział.- Nie martwcie się, wrócimy niedługo i w jednym kawałku.
Od tego momentu chciałabym zatrzeć wspomnienia bólu i cierpienia. W ciągu kilku chwil musiałam dorosnąć. Ale tak życiowo, bo 20 lat na karku nie oznacza wcale, że ma się bagaż doświadczeń i życiową wiedzę.
Dni płynęły, a ból po stracie dwojga najukochańszych osób nie zelżał. Wręcz przeciwnie. Ranił klatkę piersiową z precyzją skalpela. Mały Mike nie wiedział co się dzieje. Rodzice nie wrócili, a siostra i brat ciągle płakali.
Daniel, najstarszy brat, przejął rolę ojca i przywódcy. Mimo cierpienia jakie przeżywał, starał się byśmy funkcjonowali jak dotychczas. Dla Mike’a, dla niego. Na próżno.
Kilka dni później obudził mnie ból głowy, ostry i oślepiający. Światło dziwnie raziło, ściany były nienaturalnie białe, coś non stop pikało. Przeklęty budzik. Nie. Zaraz, to nie budzik. Otworzyłam szerzej oczy i starałam się skupić wzrok. Później słuch. Krok po kroku włączałam wszystkie zmysły. Tak radziła Nana ostatnim razem, gdy robiłyśmy Apple Pie na Dzień Niepodległości. Włączam ostatni zmysł- węch. Śmierdzi sterylnością.
-Zawołam doktora- usłyszałam z kąta.
Skupiłam wzrok na szybko przemieszczającej się sylwetce wysokiego mężczyzny o szczupłych nogach i smukłej budowie ciała. Poznałam go, ale nie mogłam sobie przypomnieć jak ma na imię. Dziwne uczucie. Szybki szelest i zjawiła się druga postać.
-Dzień dobry pani Małgorzato, witamy. Proszę na mnie spojrzeć.
O! Ktoś do mnie coś mówi.
-Słyszy mnie pani?
Chyba chciał, żebym mu odpowiedziała, ale czułam, że struny głosowe mi zardzewiały. Zaszczyciłam gościa nr 2 spojrzeniem.
-Boli panią głowa?- kolejne pytanie i kolejne spojrzenie.
Instynktownie zwróciłam głowę w stronę butelki z wodą, której plastik odbijał promienie słońca. Smukły, szczupły gość nr 1 rzucił się w stronę butelki, zaś nr 2 podwyższył mi zagłówek. Dostałam łyżeczkę wody, która była niczym ambrozja.
-Boli- wychrypiałam.
Omiotłam spojrzeniem salę. Gości było więcej. Daniel i Mike- moi bracia, Chelsea-moja bratnia dusza, Mariusz, czyli gość nr 1 i brat cioteczny.
-Czuje się pani zmęczona?
-Co ja tutaj robię?- niegrzecznie jest odpowiadać pytaniem na pytanie.
-Zasłabła pani i przewieziono panią do szpitala. Była pani nieprzytomna. Zostanie pani jeszcze na kilka dni na obserwacji.
Szelest kartek i wyszedł. Ot tak, po prostu. Krótka piłka.
-Nie pamiętam nic z tych ostatnich dni.- szybka wymiana spojrzeń między Mariuszem, a Danielem.
-Nie pamiętasz, bo byłaś nieprzytomna przez tydzień.
Trzy dni później mogłam wstać. O mały włos nie skończyłoby się to kolejnym omdleniem.
-Zawołaj lekarza.
-Źle się czujesz?
-Po prostu go zawołaj.- poleciłam.
Chwilę później wpadł pan milusiński z ciekawością w oczach.
-Coś się dzieje? Coś panią boli?
-Co to jest?- zapytałam wskazując na swoje nogi, które zwisały z łóżka z łóżka niczym strąki-dlaczego?
-Nie wiemy.  Trafiła pani do nas w bardzo dobrej wadze. A przez ten tydzień po prostu…
-Rak, nowotwór? Co do cholery mi jest?- poczułam czyjąś rękę na ramieniu.
-Nie. Wykonaliśmy wszystkie badania, które wykluczyły wszelkie zmiany ogniskowe.
-Więc?
-Skutek depresji, która wywołała wycieńczenie organizmu do granic możliwości. Mówiąc kolokwialnie, ostatnie wydarzenia panią zjadły.
Doktorek wyszedł. Czyli to nie był sen.
-Zabierz mnie do domu. Teraz.
Dni mijały i wreszcie mogłam stanąć o własnych siłach na nogach bez pomocy najbliższych. Natomiast nie byłam na tyle silna, by trzymać Mike’a w ramionach. Wciąż drżały mi słabe mięśnie.
Chodzenie do łazienki mnie przerażało i nie dlatego, że czaiły się tam potwory. Był tam jeden potwór, który odbijał się w lustrze. I choć nigdy nie miałam kompleksów to tym razem po prostu nie mogłam się pogodzić z tym, co widziałam. Nauczono nas akceptowania siebie w oryginalnym wydaniu, a to co zobaczyłam w lustrze było cieniem dawnej mnie. Złe samopoczucie pogłębiał fakt, że na jakąkolwiek ścianę bym nie spojrzała widziałam siebie pełną wigoru, zapału i bezczelności w oczach. Te zdjęcia z Chicago ze zgrupowania cheerleaderek, meczów siatkówki, prób choreograficznych były niczym komenda „Padnij!”, po której miała być „Powstań!”, a której póki co nie słyszałam.
Tygodnie później nauczyliśmy się z Danielem rozmawiać o tym wszystkim co się stało: o stracie rodziców, o moim pobycie w szpitalu, o Mike’u i jego przyszłości. Nadszedł czas na postanowienia.
-Masz całe mnóstwo problemów Meg. Pozwól mi się zająć Mike’m, a sama popracuj nad powrotem do zdrowia. Masz niemal 21 lat, imperium taneczne i talent- nie zaprzepaść tego, bo nie będzie powrotu.
-Daniel, czuje, że nie dam rady. Co chwila ktoś dzwoni pyta mnie o los MRE, a ja nie wiem co odpowiedzieć.
-Więc zamknij im gęby i weź się do roboty. Prawie osiągnęłaś cel. Chodzisz na siłownię, zdrowo się odżywiasz, koordynacja ruchowa polepszyła ci się. Zobacz! Same plusy!
-Nie wiem. Tak niewiele czasu minęło od kiedy….
-Od kiedy musieliśmy się stać dorośli.
Tydzień później wylądowałam na lotnisku w Chicago. I jak zwykle bez ostrzeżenia miałam wejść do swojej firmy. Główne studio tańca i choreografii mieściło się w Chicago, w pobliżu Wrigley Field. Szłam pewnie po zatłoczonej ulicy pełnej miejscowych i turystów. Przystanęłam na chwilkę przed budynkiem Margaret Robinson Entreprise Dance and Choreography Studio i chwilowo się zawahałam czy wejść. Ale jak to? To przecież mój rewir.
Głównego wejścia pilnował jedyny w swoim rodzaju Barry, który czujnym okiem lustrował wszystkich wchodzących i opuszczających ten trzypiętrowy budynek.
-Dzień dobry Barry!- machnęłam ręką na powitanie. Wybałuszył oczy, a na jego twarzy zagościł uśmiech.- Miło cię widzieć!
Szybkim krokiem przemknęłam po schodach trzymając w dłoni klucz do swojego gabinetu. Zasiadłam za biurkiem i spojrzałam przez okno. Zupełnie jakbym siedziała tu wczoraj i czytała maile. Rozejrzałam się po ścianach, zdjęcia rodziców wisiały na swoich miejscach i tak miały zostać. Ból zelżał, ale wciąż czułam ukłucie w sercu.
Czas zadzwonić po wszystkich. Telefon na moim biurku był jak centrum dowodzenia. Mogłam zadzwonić na konkretny numer, a mogłam wybrać opcje megafonu i taką też wybrałam.
-Dzień dobry wszystkim! Zapraszam do głównej sali ćwiczeń na małe zebranko.
Co to za fenomen. 21-letnia kobieta, pół-Polka, pół-Amerykanka, szefowa studia tańca i choreografii uznawanym za jeden z najlepszych w Stanach, dzierży władzę nad 300 osobami i to już dwa lata. Jestem szczęściarą- pomyślałam.
Słyszałam szum i szepty dochodzące z korytarzy. Czas iść. Pchnęłam drzwi do głównej sali. Zdziwienie i wzruszenie malowało się na twarzach zebranych. Przemknęłam wzrokiem po wszystkich.

-To jest mój sens.

Mam nadzieję, że Wam się podobało. Ten dramatyczny początek to tylko takie tło do niektórych wydarzeń. Zanim ogarnę tego bloga i sposób prowadzenia go, minie trochę czasu więc proszę o cierpliwość. Widzimy się niedługo! :)