czwartek, 23 lipca 2015

Prolog

Zanim cokolwiek zacznie się na dobre na tym blogu, napiszę do Was parę słów.
Trochę na liczniku mam już lat i to nie jest mój pierwszy blog. Tym razem jednak będzie treściwie i regularnie. Czytuję Wasze blogi, a niektóre mam w swoich zakładkach jako ulubione (Kaś, szkoda, że tak rzadko piszesz).
Mam w głowie wiele myśli, ale jedno co zaprząta mi ostatnio głowę to siatkówka. Uwielbiam naszą reprezentację, na równi z PlusLigową Asseco Resovią. W moim opowiadaniu znajdziecie parę postaci znanych z PlusLigi. Polecam się więc fankom Asseco :)
Przed nami Prolog. Zachęcam do czytania.

24.03.2012
-Tylko uważajcie na siebie i na małego!
-Jasne. Jak będzie nam przeszkadzał to go wrzucimy do studni!- malec zaczął wiercić się w moich ramionach.
Spojrzenie z wyrzutem. Tak, to mi wystarczyło, żebym zamknęła gębę na kłódkę.
-Nie żartujemy. Uważajcie na siebie i pilnujcie się nawzajem.- jedno przenikliwe spojrzenie ojca i już wszystko wiedział.- Nie martwcie się, wrócimy niedługo i w jednym kawałku.
Od tego momentu chciałabym zatrzeć wspomnienia bólu i cierpienia. W ciągu kilku chwil musiałam dorosnąć. Ale tak życiowo, bo 20 lat na karku nie oznacza wcale, że ma się bagaż doświadczeń i życiową wiedzę.
Dni płynęły, a ból po stracie dwojga najukochańszych osób nie zelżał. Wręcz przeciwnie. Ranił klatkę piersiową z precyzją skalpela. Mały Mike nie wiedział co się dzieje. Rodzice nie wrócili, a siostra i brat ciągle płakali.
Daniel, najstarszy brat, przejął rolę ojca i przywódcy. Mimo cierpienia jakie przeżywał, starał się byśmy funkcjonowali jak dotychczas. Dla Mike’a, dla niego. Na próżno.
Kilka dni później obudził mnie ból głowy, ostry i oślepiający. Światło dziwnie raziło, ściany były nienaturalnie białe, coś non stop pikało. Przeklęty budzik. Nie. Zaraz, to nie budzik. Otworzyłam szerzej oczy i starałam się skupić wzrok. Później słuch. Krok po kroku włączałam wszystkie zmysły. Tak radziła Nana ostatnim razem, gdy robiłyśmy Apple Pie na Dzień Niepodległości. Włączam ostatni zmysł- węch. Śmierdzi sterylnością.
-Zawołam doktora- usłyszałam z kąta.
Skupiłam wzrok na szybko przemieszczającej się sylwetce wysokiego mężczyzny o szczupłych nogach i smukłej budowie ciała. Poznałam go, ale nie mogłam sobie przypomnieć jak ma na imię. Dziwne uczucie. Szybki szelest i zjawiła się druga postać.
-Dzień dobry pani Małgorzato, witamy. Proszę na mnie spojrzeć.
O! Ktoś do mnie coś mówi.
-Słyszy mnie pani?
Chyba chciał, żebym mu odpowiedziała, ale czułam, że struny głosowe mi zardzewiały. Zaszczyciłam gościa nr 2 spojrzeniem.
-Boli panią głowa?- kolejne pytanie i kolejne spojrzenie.
Instynktownie zwróciłam głowę w stronę butelki z wodą, której plastik odbijał promienie słońca. Smukły, szczupły gość nr 1 rzucił się w stronę butelki, zaś nr 2 podwyższył mi zagłówek. Dostałam łyżeczkę wody, która była niczym ambrozja.
-Boli- wychrypiałam.
Omiotłam spojrzeniem salę. Gości było więcej. Daniel i Mike- moi bracia, Chelsea-moja bratnia dusza, Mariusz, czyli gość nr 1 i brat cioteczny.
-Czuje się pani zmęczona?
-Co ja tutaj robię?- niegrzecznie jest odpowiadać pytaniem na pytanie.
-Zasłabła pani i przewieziono panią do szpitala. Była pani nieprzytomna. Zostanie pani jeszcze na kilka dni na obserwacji.
Szelest kartek i wyszedł. Ot tak, po prostu. Krótka piłka.
-Nie pamiętam nic z tych ostatnich dni.- szybka wymiana spojrzeń między Mariuszem, a Danielem.
-Nie pamiętasz, bo byłaś nieprzytomna przez tydzień.
Trzy dni później mogłam wstać. O mały włos nie skończyłoby się to kolejnym omdleniem.
-Zawołaj lekarza.
-Źle się czujesz?
-Po prostu go zawołaj.- poleciłam.
Chwilę później wpadł pan milusiński z ciekawością w oczach.
-Coś się dzieje? Coś panią boli?
-Co to jest?- zapytałam wskazując na swoje nogi, które zwisały z łóżka z łóżka niczym strąki-dlaczego?
-Nie wiemy.  Trafiła pani do nas w bardzo dobrej wadze. A przez ten tydzień po prostu…
-Rak, nowotwór? Co do cholery mi jest?- poczułam czyjąś rękę na ramieniu.
-Nie. Wykonaliśmy wszystkie badania, które wykluczyły wszelkie zmiany ogniskowe.
-Więc?
-Skutek depresji, która wywołała wycieńczenie organizmu do granic możliwości. Mówiąc kolokwialnie, ostatnie wydarzenia panią zjadły.
Doktorek wyszedł. Czyli to nie był sen.
-Zabierz mnie do domu. Teraz.
Dni mijały i wreszcie mogłam stanąć o własnych siłach na nogach bez pomocy najbliższych. Natomiast nie byłam na tyle silna, by trzymać Mike’a w ramionach. Wciąż drżały mi słabe mięśnie.
Chodzenie do łazienki mnie przerażało i nie dlatego, że czaiły się tam potwory. Był tam jeden potwór, który odbijał się w lustrze. I choć nigdy nie miałam kompleksów to tym razem po prostu nie mogłam się pogodzić z tym, co widziałam. Nauczono nas akceptowania siebie w oryginalnym wydaniu, a to co zobaczyłam w lustrze było cieniem dawnej mnie. Złe samopoczucie pogłębiał fakt, że na jakąkolwiek ścianę bym nie spojrzała widziałam siebie pełną wigoru, zapału i bezczelności w oczach. Te zdjęcia z Chicago ze zgrupowania cheerleaderek, meczów siatkówki, prób choreograficznych były niczym komenda „Padnij!”, po której miała być „Powstań!”, a której póki co nie słyszałam.
Tygodnie później nauczyliśmy się z Danielem rozmawiać o tym wszystkim co się stało: o stracie rodziców, o moim pobycie w szpitalu, o Mike’u i jego przyszłości. Nadszedł czas na postanowienia.
-Masz całe mnóstwo problemów Meg. Pozwól mi się zająć Mike’m, a sama popracuj nad powrotem do zdrowia. Masz niemal 21 lat, imperium taneczne i talent- nie zaprzepaść tego, bo nie będzie powrotu.
-Daniel, czuje, że nie dam rady. Co chwila ktoś dzwoni pyta mnie o los MRE, a ja nie wiem co odpowiedzieć.
-Więc zamknij im gęby i weź się do roboty. Prawie osiągnęłaś cel. Chodzisz na siłownię, zdrowo się odżywiasz, koordynacja ruchowa polepszyła ci się. Zobacz! Same plusy!
-Nie wiem. Tak niewiele czasu minęło od kiedy….
-Od kiedy musieliśmy się stać dorośli.
Tydzień później wylądowałam na lotnisku w Chicago. I jak zwykle bez ostrzeżenia miałam wejść do swojej firmy. Główne studio tańca i choreografii mieściło się w Chicago, w pobliżu Wrigley Field. Szłam pewnie po zatłoczonej ulicy pełnej miejscowych i turystów. Przystanęłam na chwilkę przed budynkiem Margaret Robinson Entreprise Dance and Choreography Studio i chwilowo się zawahałam czy wejść. Ale jak to? To przecież mój rewir.
Głównego wejścia pilnował jedyny w swoim rodzaju Barry, który czujnym okiem lustrował wszystkich wchodzących i opuszczających ten trzypiętrowy budynek.
-Dzień dobry Barry!- machnęłam ręką na powitanie. Wybałuszył oczy, a na jego twarzy zagościł uśmiech.- Miło cię widzieć!
Szybkim krokiem przemknęłam po schodach trzymając w dłoni klucz do swojego gabinetu. Zasiadłam za biurkiem i spojrzałam przez okno. Zupełnie jakbym siedziała tu wczoraj i czytała maile. Rozejrzałam się po ścianach, zdjęcia rodziców wisiały na swoich miejscach i tak miały zostać. Ból zelżał, ale wciąż czułam ukłucie w sercu.
Czas zadzwonić po wszystkich. Telefon na moim biurku był jak centrum dowodzenia. Mogłam zadzwonić na konkretny numer, a mogłam wybrać opcje megafonu i taką też wybrałam.
-Dzień dobry wszystkim! Zapraszam do głównej sali ćwiczeń na małe zebranko.
Co to za fenomen. 21-letnia kobieta, pół-Polka, pół-Amerykanka, szefowa studia tańca i choreografii uznawanym za jeden z najlepszych w Stanach, dzierży władzę nad 300 osobami i to już dwa lata. Jestem szczęściarą- pomyślałam.
Słyszałam szum i szepty dochodzące z korytarzy. Czas iść. Pchnęłam drzwi do głównej sali. Zdziwienie i wzruszenie malowało się na twarzach zebranych. Przemknęłam wzrokiem po wszystkich.

-To jest mój sens.

Mam nadzieję, że Wam się podobało. Ten dramatyczny początek to tylko takie tło do niektórych wydarzeń. Zanim ogarnę tego bloga i sposób prowadzenia go, minie trochę czasu więc proszę o cierpliwość. Widzimy się niedługo! :) 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz