czwartek, 24 września 2015

Rozdział 10- "Złoty środek"

Ciche łzy.

-Smakowało ci?- ciepły oddech owionął mój kark.
-Było trochę za słone, ale mówią że przesalają potrawy ci, którzy są zakochani.- wymruczał.
-Hmmm, nie przypominam sobie, żebym dodawała soli.- uśmiechnęłam się łobuzersko, a Niko całując w czubek głowy szeptał.
-Było pyszne.- odwróciłam się przodem do niego uważnie przyglądając się aparycji przyjmującego.
-Ile dni tak funkcjonowałeś? Z pustą lodówką?
-Od dwóch tygodni. Odkąd wyjechałaś do Warszawy.
-Ty durniu, mogłeś poważnie się rozchorować.- trzepnęłam go w ramię.

Aura zmieniła się momentalnie. Oboje byliśmy blisko siebie, trzymając się w objęciach i czuliśmy to samo. Jeszcze trochę, a skończylibyśmy na podłodze lub w łóżku.

-Nikołaj…
-Nie, tylko nie ten ton.- westchnął wyraźnie zawiedziony.
-Musimy porozmawiać.- dotknęłam wierzchem dłoni jego policzka.- Ubierz się ciepło.
-Wychodzimy?
-Pokażę ci to, co obiecałam i porozmawiamy.

Bez słowa ubraliśmy się i wyszliśmy w cichą i bezwietrzną noc. Mieniący się iskierkami śnieg przywoływał na myśl diamenty rozsypane po białym puchu. Dróżka między jabłonkami była odśnieżona, tak jak prosiłam. Cisza wokół nas dodawała trochę smutku i niepewności. Skrzyżowałam ramiona na piersi rozglądając się dookoła.

-Nie wiedziałem, że ten ogród jest taki duży.
-Jest ogromny, ciągnie się jeszcze daleko za domem. To piękna okolica.

Doszliśmy do miejsca, które chciałam mu już dawno pokazać. Było to małe jeziorko, które było otoczone i zadaszone przez rozłożyste gałęzie jabłoni. Nawet w zimę szerokie, długie i masywne gałęzie chroniły jeziorko od śniegu pozwalając by tafla lodu lśniła niesamowitym blaskiem.
Widziałam zachwyt na twarzy Nikołaja. Jego oczy rozbłysły tajemniczym blaskiem jakby upewniał się, że to  co widzi nie jest snem ani marą.

-Widziałem już je, z daleka.
-Jak to?
-Tamtej nocy, której przyszedłem do ciebie. Zauważyłem między drzewami coś lśniącego i szedłem korytarzem wyglądając przez okna aż  natrafiłem na drzwi do twojego pokoju. Podszedłem do okna w twoim pokoju i wtedy to zobaczyłem, a później ciebie, w pościeli. Dwa najpiękniejsze widoki.
-To wszystko jest jak sen. Ten ogród, dom, nasze perypetie. Ale wiem, że to miejsce jest prawdziwie. Przychodzę tu kiedy tylko mogę, bo to mój zakątek szczęścia i wszystko tutaj wygląda na łatwiejsze.- objął mnie ramionami stojąc za mną oparł podbródek na mojej głowie. Zaległa cisza zwiastująca nadejście odpowiedniego czasu na rozmowę.
-Co my teraz zrobimy?
-Będziemy ze sobą, od nowa. No, chyba że mnie nie chcesz.
-Wiesz, że nie o to mi chodzi. Dobrze, jesteśmy ze sobą, ale pod koniec kwietnia wyjedziesz do Bułgarii, na zgrupowanie i przyjedziesz dopiero w połowie września. To długa rozłąka, a twój powrót wcale nie oznacza sielanki, oboje będziemy ciężko pracować.
-Do kwietnia jest jeszcze trochę czasu.
-Niko, ale co potem? Po kwietniu.
-Zostanę w Polsce, z tobą.

Och, wyobraziłam sobie Nikołaja siedzącego i wiercącego się przed telewizorem podczas meczów Ligi Światowej, Igrzysk Europejskich , Pucharu Świata lub cholera wie czego jeszcze. Do końca życia nie wydarowałabym sobie, że przeze mnie cierpi.  

-Nie. Kategoryczne nie!
-Nie? A więc co? Chyba nie chcesz mi znów powiedzieć, że to nie ma sensu i tak dalej, co?- zaniepokoił się.
-To nie tak. Zależy mi na tobie, tylko nie wiem jak to wszystko pogodzić. Jeżeli nie chcesz, żebyśmy byli ze sobą z dziś na jutro, to musimy coś postanowić.
-No tak…. Chyba masz rację.- westchnął wyraźnie zbity z tropu.- Porozmawiamy, obiecuję tylko nie dzisiaj.- odwróciłam się przodem do Nikołaja i złożyłam ciepły pocałunek na jego policzku.
-O! Chyba jakieś rozwiązanie mi świta! O nie… Uciekło. Jak jeszcze raz pocałujesz to na pewno wróci.- wyszczerzył się w chytrym uśmiechu.
-Niedoczekanie, pf!- w odwecie przerzucił mnie przez swoje ramię i zaniósł do domu.
-Za nieposłuszeństwo musi być kara!

Śmiech wypełniał ściany domu. Długo oczekiwane szczęśliwe chwile mogły trwać wiecznie, a my w nich zatraceni i kompletnie oszołomieni. Los bywa przewrotny, kapryśny, a my jedynie możemy mu się podstosować.

-O czym myślisz?- zapytałam go gdy tak leżał i wpatrywał się w sufit.
-O nas, o tobie, o przeszłości.

-Przeszłości nie ma. Jesteśmy tylko my i przyszłość.
W głowie układałam plan ratunkowy dla naszego związku. W końcu doszłam do tego, co zrobić byśmy mogli być razem nie rezygnując z niczego. Co prawda pomysł był dość pracochłonny, ale co to dla mnie. Jak się uwzięłam to praca paliła mi się w rękach.

Następnego dnia usiadłam z samego rana przed laptop i wyskrobałam maila, którego później wysłałam do wszystkich. W głowie ilustrowałam sobie przebieg spotkania, szok, niedowierzanie, radość, a nawet odmowę. Spotkanie rozpoczynałam w siedzibie Asseco ze wszystkimi, a kończyłam ze swoją grupą najwierniejszych tancerzy i tancerek.

Po wysłaniu maili telefon rozdzwonił się na dobre. Wszyscy z niecierpliwością czekali co znowu wymyśliłam. Niedane im było usłyszeć. Mogłam odebrać tylko jeden telefon. Na wyświetlaczu pojawił się Nixon, który od niedawna rozjaśniał moje dni.

-Cofnęli nas z treningu. Podobno mamy zebranie z tobą.
-Zgadza się, za 40 minut.
-Meg… Niepokoję się. Co to znowu za kombinacje?
-Żadne kombinacje. Dzisiaj wszystkiego się dowiecie. Bądź spokojny.
-No nie wiem… Dziwnie mi to wygląda.

Po wypindrzeniu się maksymalnie mogłam spokojnie pojechać zrobić rozpierduchę w konferencyjnej. W związku z tym, że zebranie było dla obu stron musieliśmy zmienić konferencyjną na dużą. Gdy mijałam korytarzem zebrane osoby, zauważyłam, że wszyscy mieli nietęgie miny, słusznie i niesłusznie.

-Pani Robinson, co to za pośpiech z tym zebraniem?- bez kozery zapytał prezes.
-Panie prezesie upominam o cierpliwość.- uśmiechnęłam się do niego zjadliwie.

Wszyscy zasiadając mogli obserwować różne odcienie czerwieni na twarzy prezesa. Od purpury do bladego różu. Jego oczy bacznie obserwowały moją osobę, każdy ruch i gest. Było to zabawne, a wyglądało na to, że bał się tego, co według niego miało się wydarzyć.

-Pamięta pani o treści umowy, którą zawarliśmy?
-Oczywiście, znam ją na pamięć. W końcu dokładnie ją sprawdziłam pod każdym kątem.- przypomniałam mu błędy ortograficzne w umowie i zwróciłam się do zebranych. – Dziękuję wszystkim za przybycie i jednocześnie przepraszam za jego nagłość. Chciałabym wam przekazać dwie ważne rzeczy, a robię to teraz, bo jest to ostatnie tego typu nagłe spotkanie. Dzisiaj podjęłam bardzo ważną decyzję. Zostaję w Rzeszowie, ale osobą decyzyjną będzie nadal Chelsea. Oczywiście będę szefować, ale w związku z nowym projektem, który mam zamiar wdrożyć, potrzebny mi będzie ktoś na kogo będę mogła liczyć, tą osobą jest Chels.- napięcie związane z moich odejście opadło czego dowodem była mina prezesa.- Zgodnie z zapisami w umowie nasza ścisła współpraca odbywać się będzie od października do końca kwietnia przez 3 kolejne lata. Ale jest coś jeszcze. Postanowiłam, że każdy zawodnik na czas reprezentacyjny dostanie od MRE swojego prywatnego fizjoterapeutę.- szum zadowolenia dobiegł do moich uszu.- Natomiast co się tyczy moich pracowników jest to, że na czas od maja do września lecicie do Broadway Dance Centre w Nowym Jorku na warsztaty taneczne z szarfą.- oczy tancerzy wyrażały niedowierzanie, które po chwili zmieniło się w pisk radości.- Oczywiście będzie to oznaczało, że dołożymy Asseco szarfę do wejścia.
-A co ty w tym czasie będziesz robić?- zapytała Chels.
-Będę wypoczywać na Bałkanach.- oczywiście każdy, z wyjątkiem prezesa, wiedział co to oznacza.

Mina Nikołaja mówiła tyle samo co oczy. Uszczęśliwiłam go rozwiązując ten jeden nurtujący nas problem. Dzięki temu wilk syty i owca była cała. Żadne z nas nie traciło na decyzji drugiego.

-Czy to, że wyjeżdżamy do Nowego Jorku jest w formie wakacji?- zadał pytanie jeden z ciężej pracujących tancerzy tym samym odwracając moją uwagę od kochającego spojrzenia.
-Jeżeli pytasz o środki na wyjazd to odpowiadam: nocleg, śniadania i opłaty związane z dojazdami będą opłacone przez MRE, a jeśli chodzi o tzw. przestojowe to będzie ono płatne jak zazwyczaj.

Wszyscy z uznaniem kiwali głowami i byli wyraźnie zadowoleni z mojej propozycji. Bo komu by nie przypadła możliwość rozwoju niemal za darmo?

Spotkanie zakończyło się i wszyscy gratulowali mi rozwoju firmy. Nikt jednak nie wiedział, że ten szybki plan w rzeczywistości był planem ratunkowym dla związku z Nikołajem. To była nasza słodka tajemnica. Po rozejściu się wszystkich zostałam sama z N. Uśmiechał się szeroko jak nigdy dotąd.

-Wiedziałem, że znajdziesz jakiś złoty środek.-przygarnął  mnie do siebie.

Odsunęłam go delikatnie od siebie uwalniając się od silnych ramion. Sięgnęłam po torebkę wielkości większego portfela i wyciągnęłam z niej brzęczącą rzecz. Patrząc chłopakowi głęboko w oczy zaproponowałam:

-Trzymaj, to są twoje klucze.
-Jak to? Mam się wprowadzić?- zdziwił się.
-Jeżeli tylko chcesz…

Odwrócił się plecami do mnie maskując swe uczucia. Zamarłam nie wiedząc co mu chodzi po głowie. „Może przestraszył się? Nie chce związywać się na stałe?”- główkowałam. W końcu podszedł do mnie ze spuszczoną głową ewidentnie omijając mój wzrok.

-Niko? Jeżeli nie chcesz, boisz się…
-Przestań.

Wtedy to zauważyłam, wtedy to poczułam. Czy to był smutek? Jego wyraz twarzy nie mówił mi wiele, nie widziałam go jeszcze takiego. Spojrzał na mnie swoimi ciemnymi oczami prosto w moje wyczekujące i już wiedziałam.

-Niko, powiedz coś.
-Przepraszam…To wszystko…- mówił tak cicho, że jego głos był ledwie słyszalny.- To wszystko jest jak najwspanialszy sen. Tylko to rzeczywistość.- położyłam rękę na jego policzku i poczułam pod nią gorące krople.-Naprawdę chcesz tego? Oglądać mnie co ranek bez make-upu? Prać moje skarpetki?- uśmiechnął się nieśmiało.
-Chcę. I twoje skarpetki i twoje zmarszczki na tyłku. Biorę w pakiecie wszystko.- zaśmiałam się cicho.
-To chyba muszę się spakować, mam trochę tego. Cała walizka z kosmetykami itd. Pomożesz mi?
-Nie tym razem. Mam jeszcze trochę formalności związanych z nowym projektem. Ale miejsce w szafie masz zrobione.

Rozstaliśmy się z nadzieją w sercach i niezliczonymi nadziejami na wspólną przyszłość.
Pozostałą część dnia chodziłam wniebowzięta. Jakby z nieba skapnęła mi kropla płynnego szczęścia. Mój nastrój był zaraźliwy tego dnia, bowiem kogo bym nie spotkała uśmiechał się soczyście.

-Promieniujesz szczęściem.- zagadała Chelsea.- Lubię cię taką.- uśmiechnęłam się w podzięce za te miłe słowa.-Pamiętasz jak przygotowywałyśmy tą imprezę zapoznawczą z Resovią?- kiwnęłam głową przytakując.- Powiedziałam ci wtedy, że wyglądasz lepiej, ale oczy masz nadal smutne. Odwołuję to!
-Coś nie tak? Znowu schudłam?- zaniepokoiłam się wygładzając szyfonową bluzkę.
-Nie, to znaczy tak. Wyglądasz cudownie i w ogóle, ale oczy masz już jasne, szczęśliwe. Wyglądasz jak stara ty.- jej dłoń roztarła moje ramię dodając mi energii.
-To wszystko jest…jakby rewers mojego życia…
-Rewers?
-No tak. Los się odwrócił. Ponad trzy lata kompletnego dna. A teraz wszystko zaczyna się układać.- poczułam łzy wzruszenia pod powiekami.
-Trzymam za was kciuki.

Wracałam do domu wyobrażając sobie, że Niko czeka na mnie, a jego rzeczy wypełniają puste przestrzenie w moim domu, zapach piżmowych perfum unosi się w powietrzu, a kot zaprzyjaźnia się z firankami. Podjazd pod domem był pusty, w oknach nie paliły się żadne światła. Poczułam się zawiedziona.
Dom wypełniały rzeczy Nikołaja, a w kącie rozległo się ciche miałczenie. Kot był niespokojny. Może to była wina zmiany otoczenia, a może coś go niepokoiło. Wypuściłam kota na kuchnię stawiając mu miskę z jedzeniem. Kot jedynie powąchał miskę i miałcząc żałośnie.

-Co ci jest kitku? Pan za chwile przyjdzie.- pogłaskałam go po najeżonym grzbiecie.
Kręcąc się po kuchni zauważyłam liścik na karteczce, która była przyczepiona do szafki kuchennej.
Moja M.
Rozpakowałem się, a teraz pędzę coś załatwić. Zabieram Cię w jedno takie romantyczne miejsce. Bądź gotowa o 17.Przyjadę po Ciebie.
Twój Nixon.
Początkowo uśmiechałam się do liściku jak głupia, ciesząc się na randkę, jednak po chwili zaniepokoiła mnie godzina na zegarku.17.15- tak wskazywał zegarek w moim telefonie. Skorzystałam z okazji i szybko pognałam przebrać się łudząc się, że Niko spóźni się, a mnie upiecze się.
Byłam już dawno wyszykowana, a minuty mijały bezlitośnie ciągnąc się w nieskończoność.17.30, później 17.45…a ja zaczynałam się niepokoić. Telefon Nikołaja milczał, a ja powoli zaczynałam odchodzić od zmysłów. W końcu zdecydowałam się zadzwonić do Igły.

-Krzysiek? Nie wiem co z Niko. Byliśmy umówieni na 17, a jest już 18, a do tego nie odbiera. Nie widziałeś się z nim?- po drugiej stronie słuchawki zaległa cisza.- Krzysiek?!
-Och Meg. Nie wiem jak ci to powiedzieć…
-Kurwa mać! Do rzeczy!
-Zadzwoniono do klubu, że na wylotówce był wypadek.
-Chyba nie chcesz mi powiedzieć, że…- głos uwiązł mi w gardle.
-Jestem w szpitalu. Przyjedź.

10 minut później, po złamaniu wszelkich przepisów ruchu drogowego wpadłam do szpitala niczym grom.

-Gdzie on jest?!- krzyczałam do Krzyśka.
-Nie możesz tam wejść.
-Nie pytam się o pozwolenie! Gdzie on do cholery jest?!
-Nie rozumiesz! Nie wejdziesz tam…- trzymał mnie mocno w uścisku nie pozwalając mi się ruszyć.- Zrozum, oni go reanimują…

Zabrakło mi tchu. Ktoś wyrwał mi serce z piersi. Zaprzepaścił nasze marzenia. Kilka minut później czekając na jakiekolwiek wiadomości siedziałam wspierając się o ramię Krzyśka. Łzy mimowolnie ciekły mi po policzkach, spływając kaskadą w dół.
Nie wiem kiedy dostałam kubek z gorącą herbatą i koc, który otulał moje ramiona. Nic nie było w stanie mi pomóc. Rozdarta na milion kawałków siedziałam wpuszczając słowa chłopaków jednym uchem, a wypuszczając drugim. Nic nie było w stanie odwrócić mojej uwagi od Nikołaja walczącego życie. Moje myśli wirowały wokół jego bezradnego ciała, które próbowało wyrwać się ze szponów snu…

-On nie może… Nie…. Nie, on nie może…-szeptałam niemal bezgłośnie do siebie.
-Wyjdzie z tego.- odpowiadał mi Krzysiek.

W tej chwili wyszedł lekarz i idąc korytarzem zdejmował z siebie poszczególne części zielonego uniformu. Wszyscy poderwaliśmy się na równe nogi i niczym mur stanęliśmy przed lekarzem. Ze zdenerwowania trzęsłam się cała, ale podtrzymywana przez Krzyśka stałam prosto.

-Panie doktorze, co z Nikołajem?- lekarz popatrzył na mnie bezradnie marszcząc przy tym  czoło.-Panie doktorze?

Lekarz spojrzał się w dół na swoje buty, wyraźnie unikając mojego wzroku. Sekundy milczenia dłużyły się niczym godziny. Jedyne co słyszałam to swój głośny i ciężki oddech, bo wszystko inne zamarło.
Jak w zwolnionym tempie lekarz powoli podnosił wzrok wyraźnie nie wiedząc jak rozpocząć rozmowę. Jego oczy zwróciły się ku moim i mogłam w nich zobaczyć zmęczenie,  ale to najmniej mnie obchodziło. Najważniejsze było, co lekarz zrobił później. Popatrzył po wszystkich i pokiwał przecząco głową.

Ciche łzy spłynęły po policzku.

_______________________________________________
Koniec historii już blisko.
Terminy dodawania rozdziałów są nieregularne ze względu na moją pracę. Dopiero co ją zaczęłam i muszę się bardzo starać. Stąd mój kompletny brak czasu. 
Czytajcie i komentujcie.
Pozdrawiam i całuję :*

niedziela, 13 września 2015

Rozdział 9: "Frezje"

"Boli mnie dzisiaj głowa."

Pod blok zajechałam o 3 w nocy. Rozejrzałam się po parkingu. Nigdzie nie było jego samochodu. W oknach panował mrok. Może spał, a samochód był w serwisie? Oby.
Do klatki można było wejść jedynie z kodem do domofonu. Nic takiego nie posiadałam, ale fart chciał, że grupka młodzieży wychodziła właśnie z klatki. Minęłam ich chwytając za drzwi w ostatniej chwili i potrącając jednego z nich przypadkiem.
-Ej lala! Uważaj, bo ci ktoś tą buźkę pokiereszuje!- nie słuchałam. Wbiegłam po schodach jak najszybciej się dało.
Dotarłam przed jego drzwi nie czując zadyszki. Byłam zbyt zaabsorbowana misją ratunkową. Na dole klatki panowało poruszenie. Zapukałam do drzwi. Raz. Drugi. Trzeci. Mocniej, a później dzwonkiem do oporu. Nic. Cisza. Na dole nadal toczyły się ożywione dyskusje.
-Ty stary! Laska ci wyjeżdża z bara, a ty to tak po prostu zostawisz? Przyprowadź ją tutaj, nauczymy ją jak należy się zachowywać!- słyszeć się zdało jak ktoś wspina się po schodach.
Ogarnęło mnie przerażenie. Miotałam się przed drzwiami próbując znaleźć szybko jakieś rozwiązanie. Instynktownie schyliłam się do wycieraczki i wyciągnęłam spod niej klucze do mieszkania. Kroki były coraz bardziej słyszalne. Ktoś się zbliżał. Zamek w drzwiach szczęknął i drzwi puściły. Wskoczyłam do środka i szybko zamknęłam drzwi na zamek. Wyjrzałam przez judasza. Na piętrze stał jeden z nich z butelką w ręku. Rozglądał się. W końcu zszedł na dół, a cała banda poszła w stronę ruchliwej ulicy.
-Niko?! Jesteś? Halo?- w mieszkaniu było pusto i cicho.
Wymacałam włącznik do światła. Ciepłe światło wypełniło mieszkanie. „Gdzie się podziałeś?”- zmartwiłam się nie na żarty. Powoli rozebrałam się z kurtki i ciepłych butów i gdy się tak schylałam zauważyłam parę mocno zielonych oczu. Piękny kot w cętki zjawił się mrucząc i ocierając się o mnie przyjaźnie.
-Cześć malutki, gdzie masz swojego pana?- kot miauknął żałośnie i pobiegł do kuchni.
Poszłam za nim. Kuchnia była niemal sterylnie czysta. Żadnych naczyń walających się po blacie, pustych opakowań czy szklanek. Nic. Czyściutko. Uśmiechnęłam się w satysfakcji. „Przynajmniej czegoś go nauczyłam.” Kot wskoczył na blat i miałcząc dawał znać, że czegoś chce.
-Achhh, głodny jesteś. Tylko gdzie…? Już wiem.- w pierwszej szafce, którą otworzyłam były puszki Whiskasa. Kot wdzięcznie zeskoczył i podbiegł do swojej miski niecierpliwiąc się moimi powolnymi ruchami.
Po prawej stronie od kuchni znajdował się salon-sypialnia. Również czysty jak gdyby nikt tu nie mieszkał. Obecność gospodarza zdradzał fakt kubka z herbatą, która z resztą była letnia. Musiał niedawno wyjść. Rozejrzałam się po salonie. Nie było nic czego bym się nie spodziewała po mężczyźnie, po moim byłym mężczyźnie. Jedynie fotografia na otwartej półce zdradzała tożsamość gospodarza.
Obzor, 03.2012.- to samo zdjęcie, które znajduje się u mnie w pokoju MEM. Trzymając zdjęcie w dłoniach usiadłam na kanapie i zastygłam. Na minutę, dwie, czterdzieści- nie miałam pojęcia. „Masz nierówno pod sufitem.”- wyrzucałam sobie. Z zamyślenia wyrwał mnie jego cudowny kot, który usadowił się na moich kolanach mrucząc. Chwilę później szczęknął zamek w drzwiach wejściowych i usłyszałam ciche westchnięcie.
-Mówiłem, żebyś dał mi spokój. Nic mi nie jest.- zakomunikował z przedpokoju.
Stanął w drzwiach salonu. Jego wzrok zdawał się mówić wszystko. Totalne zdziwienie. Przez minutę mierzyliśmy się wzrokiem, podczas gdy kot zdążył już schować się pod regał. Cisza wokół nas była wyraźniejsza niż zwykle, zdawała się krzyczeć.
-Ja też mam ci dać spokój?- mój głos falował w tej ciszy.
-Co tu robisz?- rzucił rozbierając się i przybierając obojętny ton.
-Wszyscy się o ciebie martwią.
-Niepotrzebnie. Mam się dobrze.-kontrował.
-Kłamiesz. Widzę przecież.- powoli podeszłam do niego delikatnie zdjęłam z jego szyi szalik. Drgnął pod moim muśnięciem.
-Nic nie wiesz. Mam się dobrze.- powtórzył.- Wracam właśnie z klubu, w którym byłem z Fabianem.- kolejne kłamstwo.
-Nie byłeś z Fabianem.-cicho i metodycznie dawałam mu do zrozumienia, że kłamie-  Pojechałeś przejechać się po mieście.- spojrzał na mnie uważnie oceniając na ile jestem pewna.
-Skąd wiesz, że jeździłem po mieście- jego upór zaczął maleć.
-Bo cię znam. Nie zapominaj.
-No tak...- spojrzał mi prosto w oczy łagodnym wzrokiem mówiącym, że mur ostrożności maleje.
-Siadaj, porozmawiajmy.- pociągnęłam go za rękaw i oboje usiedliśmy na łóżku.
Chwilę zajęło nam nim pierwsze oszołomienie zeszło z nas pozwalając myślom krążyć w dobrych kierunkach.
-Nikołaj, wszyscy się martwią o ciebie…
-Ty też?
-…wszyscy się martwią o ciebie. Jesteś ważny dla przyjaciół, kolegów z drużyny, trenerów. Tuż po telefonie od Fabiana wsiadłam w samochód i przyjechałam tu, do ciebie, bo tak, martwię się o ciebie.-ujęłam jego zimną dłoń.
-Meg… Wracaj do siebie. Nie musisz się nade mną litować.- dostałam w policzek.- Niepotrzebnie jechałaś taki kawał drogi.
Wstałam. On także. Wściekłość ogarnęła mnie szybko, ale tak samo szybko opuściła. No bo czego ja się spodziewałam? Że wpadnie mi w ramiona i tak po prostu wybaczymy sobie? Pomimo uczuć blokowała nas niewidzialna ściana. Ale nie miałam zamiaru tak szybko się poddać. Role się odwróciły.
-Zrobiłam ci gorącą herbatę.
-Co?
-No mówię, że zrobiłam ci gorącą herbatę, z cytryną i miodem. Ogrzej się.
Chłopak patrzył na mnie szeroko otwartymi oczami szybko analizując zaistniałą sytuację. Mimowolnie ruszył w stronę kuchni, kiwając głową z niedowierzaniem. Gdy tylko zniknął mi z pola widzenia rozsunęłam kanapę i pościeliłam łóżko. Z szafy wyjęłam jego koszulkę.
Siedział przy stoliku i patrzył przez okno. Przycupnęłam obok kładąc mu rękę na ramieniu. Odwrócił głowę i mogłam zauważyć spokój na jego twarzy.
-Lepiej?
-Tak, dzięki. Kota też nakarmiłaś.- przeniósł wzrok na koszulkę w moim ręku. Uniósł delikatnie brwi.
-Połóż się i prześpij się. Załatwiłam ci dzisiaj wolne.- uśmiechnęłam się krzepiąco.-Obiecuję, że będę spała w bezpiecznej odległości.
Przeczesałam jego włosy dłonią i musnęłam opuszkami policzek. Jego wielkie oczy odbijały blask latarni za oknem.
-No już, proszę się myć.-szedł powolnie do łazienki co jakiś czas wzdychając.
-To sen?- odwrócił głowę i przystanął na chwilę.
-Nic nie jest snem, jestem tu.- i zniknął za drzwiami łazienki.
Wygładziłam pościel ręką, upewniając się, że wszystko ułożyłam jak należy. Wzrok wbiłam w podłogę zastanawiając się nad wydarzeniami nocy. Jeszcze wczoraj byłam przekonana, że damy sobie radę bez siebie. Że przyzwyczaimy się do bycia osobno. Lecz po telefonie od Fabiana wszelkie założenia wzięły w łeb. To, co myślałam wcześniej było nieprawdą, kłamstwem, które wmawiałam sobie. Serce przemówiło bardzo wyraźnie. Mogłam nie pamiętać wydarzeń, ale gdzieś w głęboko w sercu uczucia zostały zakodowane.
Poczułam silną dłoń na ramieniu i wzrok na sobie.
-Powinnaś się położyć. Na pewno jesteś zmęczona.-ciepła dłoń przesunęła się po mojej szyi, aż do policzka przesuwając niesforny kosmyk za ucho. Posłusznie wstałam i poszłam do łazienki. Rozmawiałam z N. Wszystko się jakoś ułoży.- wyskrobałam smsa do Fabiana i Igły.
Jego koszulka pachniała moim snem. On pachniał tym, czego tak długo szukałam. Powinnam poczuć ulgę? Pewnie tak, ale mimo wszystko czułam się spięta, bo to jakby zaczynać znajomość od początku- otwierać książkę i czytać prolog.
Siedział na łóżku i znów patrzył w okno. Od kiedy zrobił się taki melancholijny? A może zawsze taki był? Usiadłam na brzegu, tyłem do niego, odwróciłam jedynie głowę w jego stronę. Obciągnęłam za dużą koszulkę do granic możliwości.
-Tego poranka, gdy zostałeś u mnie na noc zaczęłam wszystko sobie przypominać. Wydałeś mi się w tej pościeli dziwnie znajomy. Uciekłam, spanikowałam, zezłościłam się na siebie samą… Ty byłeś niewinny. Przepraszam.
-Spójrz na mnie.- usiadłam przodem do niego.- Od tej chwili świadomie o tym zapomnijmy.- jego dłoń spoczęła na moim kolanie, ale szybko została schowana pod pościel.- A teraz połóż się, droga na pewno była męcząca.
Usłuchałam chłopaka i wdrapałam się pod cieplutką pościel i ułożyłam na skraju łóżka, jak najdalej od N. Leżąc i patrząc w sufit nie mogłam zrozumieć absurdu całej sytuacji. Uciekałam tyle czasu, by teraz leżeć z nim w jednym łóżku, w bezpiecznej odległości.
-Od 3 lat nikt obok mnie nie zasypiał więc jak będę chrapać to po prostu mi przywal.
-Nie chrapiesz. To wiem na pewno.- uśmiechnęłam się.
-Mogę ci zadać pytanie?- w odpowiedzi mruknęłam.- Byłaś z kimś po mnie?
-Nie. Nikim nie byłam wstanie zainteresować się.- byłam pewna, że w ciemnościach ukrył zadowolenie.- Idź spać Niko. Dobranoc.- położyłam dłoń na jego ramieniu, a on chwycił ją i mocno ścisnął.
-Dobranoc, tylko nie próbuj żadnych sztuczek, bo mnie dzisiaj głowa boli i nie mam ochoty.
Śmialiśmy się dobre parę minut gdy oboje padliśmy ze zmęczenia. Tamtej nocy nie było snów. Był czysty, energizujący bezsenny sen, który okazał się zbawienny. Rano znów czułam jego obecność.
Delikatne muśnięcie po policzku przywołało mnie do życia. Otworzyłam sklejone powieki i przyjrzałam się wpatrującemu się we mnie Nikołajowi. Przyglądał mi się z lekkim uśmiechem.
-Dzień dobry. Długo spaliśmy?- podniosłam się do pozycji siedzącej.
-Kilka godzin. Jest 12 w południe.- jego badawczy wzrok mnie krępował.
-Niko…
-Jechałaś z Warszawy, tu, do mnie. Dlaczego?
-Bo chciałam. Zmartwiłam się informacją od Fabiana.-patrzył się na mnie tym wzrokiem, jedynym, bo specjalnym dla mnie.
Skrzydełka zatrzepotały mi w brzuchu przyspieszając mój oddech i zaróżawiając policzki. Jego ręka zatrzymała się w pół drogi lecz po chwili wahania musnął dłonią mój polik i wplótł palce we włosy. Jego oddech też przyspieszył. Mierzyliśmy się wzrokiem powoli szukając swoich oddechów. Aż w końcu On przestał się wahać i złożył delikatny pocałunek na moich ustach. Całował powoli zapamiętując każdy skrawek ust. Nie było sensu się powstrzymywać. Jego dłoń pewnie powędrowała na mój krzyż przygarniając mnie bliżej, druga zaś pewnie trzymała mój kark. Na krótko odsunął się ode mnie usuwając z mojego ciała wszelkie zbędne materiały. Szeptał do ucha najpiękniejsze słowa aż w końcu nasze ciała przemówiły najpiękniejszym i jedynym w swoim rodzaju językiem.
***Niko***
Obudziłem się po południu, dokładnie o 15.30. Musnąłem ręką miejsce obok mnie, ale było puste. Poderwałem się z prędkością światła i sprawdziłem kuchnię i łazienkę- było pusto.
-Gdzieś ty się podziała?- mruczałem pod nosem.
Moją uwagę przykuła karteczka na stole. „Tylko nie to.”  Źle mi się to kojarzyło. Nie chciałem nawet myśleć, że uciekła. To by był szczyt wszystkiego.
Mój drogi Nixonie. Chciałam coś ugotować, ale wszystko co miałeś w lodówce było spleśniałe! Wstydź się! Kota nakarmiłam (chyba mnie polubił ;). Pojechałam sprawdzić jak funkcjonuje grupa, ale będę u siebie około 20. Przyjedź. Ugotuję coś na kolację. Będę czekać. Twoja M.
O mało co nie zawyłem z radości. Kilka razy przeczytałem liścik skupiając się na podpisie Twoja M. moja moja moja moja… Jak to brzmiało!
***Meg***
Ruszyłam do wejścia na halę. Gdzieś w oddali słyszałam muzykę i tupanie stopami. Tak, rozpoczęli choreografię. Moją uwagę przykuło coś kompletnie innego. Przetarłam oczy ze zdumienia. Chelsea trzymała za rękę Buszka! „To oni są razem? Ty durniu! Skupiałaś się na sobie zapominając o przyjaciółce!”- wyrzucałam sobie. Buszek mnie zauważył i zalał się swoim najbardziej krwistym rumieńcem .
-Nie przeszkadzajcie sobie.- puściłam oko do Chels ignorując jej pełną zdziwienia minę.-Pójdę sprawdzić jak tam grupa.
Chwilę później u mojego boku pojawiła się Chelsea wyraźnie skonsternowana zaistniałą sytuacją.
-Nie mówiłaś, że wracasz.
-Nie wiedziałam czy wrócę.- patrzyłyśmy na wszystko poza nami udając wielce obrażone.
-A co się zmieniło?
-Okoliczności.
-Brzmi ciekawie, doprawdy.
Zakończyłam próbę obwieszczeniem, że na jakiś czas zostaję w Rzeszowie i próby będą odbywały się ze mną i Chels. Większość ucieszyła się mojego powrotu, dla reszty oznaczało to wytężoną pracę. Puściłam ich wolno zapowiadając próbę następnego dnia.
-Kawa w bufecie?
-Należą mi się jakieś wyjaśnienia.
-Strasznie się rządzisz odkąd zrobiłam cię decyzyjną.- zaśmiałam się.- Wszystko ci opowiem, tylko chodźmy na kawę.
Nie do końca wiedziałam jak mam określić minę Chelsea. Zdumiona? Zszokowana? Radosna? Cholera wie jak… Wyglądała jak pies pekińczyk z wielkim bananem na twarzy, a może jak kosmitka?
-Czyli znowu jesteście razem?
-Nie tak szybko. Muszę z nim porozmawiać.
-Wcale nie musicie rozmawiać, dzisiaj przecież nie rozmawialiście i świetnie daliście sobie radę…
-Och!- rzuciłam w nią serwetką.
-Przecież widzę. Zaróżowione policzki, śmiejące się oczy. Tak nie wygląda dziewczyna, która noc spędziła siedząc na krześle.
-Chelsea, przestań!- zawstydziłam się.
-Co masz zamiar zrobić? Chyba nie zwiejesz kolejny raz?
-Nie, nie zwieję. Porozmawiam z nim dzisiaj przy kolacji, oczywiście jak przyjdzie.
-Przybiegnie w podskokach!
-Chodź, pojedziesz ze mną na Podpromie. Mam z niektórymi do pogadania.
Na Podpromiu wrzało jak zawsze. Trening był intensywny, to też nikt nie zwrócił uwagi, że weszłyśmy. Podeszłam do trenera i poprosiłam o chwilę rozmowy z Fabianem i Krzyśkiem. Trener, oczywiście ze sceptyczną miną, przywołał chłopaków i posłał ich na trybuny, gdzie siedziałyśmy.
-Z Niko już wszystko gra. Sprawy są wyjaśnione.
-Czyli nie będzie łez i tragedii?
-Tego nie mogę obiecać. Wiem na pewno, że przez najbliższy czas będzie dobrze.
-To co się działo między wami poruszyło całą drużynę.- skarcił mnie Krzysiek.- Niko jest częścią nas, a ty jesteś dla mnie jak siostra. Nie chcemy już więcej takich przeżyć.
-Przepraszam w swoim imieniu i Nikołaja. Proszę, nie róbcie sobie z niego, zwłaszcza teraz, kozła ofiarnego i przedmiotu żartów. Przekażcie moją prośbę innym.-zmierzyłam ich wzrokiem.- Mam jeszcze jedno pytanie… Fabian skąd wiedziałeś, żeby do mnie zadzwonić?- chłopak przełknął głośno ślinę.
-Po jednym z meczów, wyciągnęliśmy z niego całą prawdę o was. To wszystko dało nam nieźle po mordzie. Nie wiedzieliśmy, że tak się sprawy mają. Wszyscy złożyliśmy do kupy przyczyny jego zachowania i po prostu automatycznie wybrałem twój numer.
-Było minęło. Dzisiaj jest nowy dzień i początek wdrażania spokoju w nasze życie.
-To znaczy, że wracacie do siebie?- Igła spojrzał na mnie badawczo.
-Jeszcze nie wiem.
Wracałam do domu jak na skrzydłach wioząc ogromne zakupy. Pomyślałam o wykwintnej kolacji, ale szybko zbeształam się za ten pomysł. Zwykła, domowa kolacja powinna wystarczyć. Poza tym moje podboje kulinarne nie były zbyt okazałe i próba gotowania czegoś nieznanego mogłaby się skończyć fiaskiem. Zwykłe nadziewane cannelloni musiało wystarczyć.
-Jeszcze tylko zaliczyć szybki prysznic i przebrać się.- strofowałam się.- Tylko czy ja mam coś odpowiedniego…
Chwilę po ostatnich szlifach amerykańsko-słowiańskiej urody czekał On. Schludnie ubrany i z bukietem kwiatów.

-Frezje, twoje ulubione.

______________________________________

Nieuchronnie zbliżamy się do końca historii. Pozostał jedynie rozdział 10 i epilog.
Moje miłe. Zawaliłam sprawę, bo rozdział powinien być dodany w piątek. Niestety, za dużo w moim życiu się działo tamtego dnia, a wczoraj jeszcze weselna zabawa....
Kolejny rozdział punktualnie w piątek.

piątek, 4 września 2015

Rozdział 8- "Nieodebrane połączenia"

Wrzód na tyłku

***dwa tygodnie później***
-Dlaczego jesteś dzisiaj tak ładnie ubrana?- zapytał Mike wchodząc do kuchni.
-Bo mam dzisiaj spotkanie.- uśmiechnęłam się do brzdąca.- Za chwilę przyjedzie ciocia Iwona z Sebastianem, posiedzą trochę z tobą.

Maluch zmarszczył czoło wyrazie dając znak, że przetwarza wypowiedziane przeze mnie słowa.

-Wolałbym zostać z Niko, zadzwoń po niego.- ale wyczucie czasu. Zdobyłam się na ciche westchnięcie i opanowany ton głosu.
-Kochanie, Niko także musi być na zebraniu. Poza tym zawsze lubiłeś bawić się z Sebastianem wujka Igły i pewnie byłoby mu przykro gdybym kazała mu nie przyjeżdżać.- tym argumentem trafiłam w tok rozumowania Mike’go.
-Niko jest o wiele fajniejszy.- stwierdził.- Ale Sebastiana też lubię, pogramy w piłkarzyki jak przyjdzie.

Kilka minut później goście już byli rozbierając się i rozcierając ręce z zimna. Chłopcy od razu zaczęli wariować niemal zagłuszając rozmowę z Iwoną.

-Wyglądasz na spiętą.- zauważyła Iwona.
-To nic takiego. Mam tak przed każdym spotkaniem.- zapewniłam.-Jeżeli Mike będzie dokuczał to nie oglądaj się na nic i po prostu go skrzycz porządnie. I proszę, nie krępujcie się i częstujcie się czym chcecie. Mike!- zawołałam chłopca.- Nie ubrudź się proszę, bo spakowałam już wszystkie twoje ubranka.- pogłaskałam chłopca po blond czuprynie  i ruszyłam do drzwi
-Ślicznie wyglądasz.- rzuciła na pożegnanie Iwona. Pomachałam im i wyszłam zmierzyć się z gradem pytań.

Droga do siedziby tym razem była za krótka. Wewnętrznie cała się trzęsłam nie mogąc złapać miarowego oddechu. W końcu zauważyłam Chels podjeżdżającą pod siedzibę i musiałam się zmusić do obojętnej i wyrachowanej miny.

-Wszyscy już czekają.- rzuciłam całując ją w policzek na powitanie.
-Zaraz zaraz. Co ty kombinujesz? Chyba nie chcesz odejść?
-Nie. Chodźmy już.- pogoniłam ją.
-To po co ja tam mam być?
-Nie zadawaj tylu pytań. To niezdrowe.

Chels skarciła mnie wzrokiem nadal konfrontując swoje przypuszczenia z tym co powiedziałam. Obecność bliskiej osoby dodawała mi otuchy, ale nie na tyle bym przestała myśleć- o Nim.
Wszyscy już czekali w konferencyjnej. Niczym na dobre wszystko się zaczęło wymieniłam uprzejmości z prezesem i zasiadłam na swoim stałym miejscu. Naprzeciwko mnie siedziała Chelsea, a obok mnie Krzysiek. Niko siedział po przekątnej łypiąc na mnie spode łba.

-Pani Robinson, proszę nie trzymać nas w niepewności i powiedzieć czemu zawdzięczamy dzisiejsze zebranie.- rozpoczął prezes.
-Rzeczywiście, spotkaliśmy się dzisiaj, bo mam wam coś ważnego do powiedzenia.- schowałam drżące ręce pod stół i poprawiłam się na krześle.- Wyjeżdżam.- nie byłam w stanie spojrzeć nikomu w oczy.- Na czas mojej nieobecności wszelka decyzyjność spada na Chelsea.

W sali zapanowało ogólne poruszenie.  Wszystkie oczy były zwrócone ku mnie w niedowierzaniu i autentycznym zdziwieniu.

-Nadal pozostanę szefową MRE, zmieni się jedynie osoba nadzorująca tu na miejscu. Będę przyjeżdżać w miarę możliwości jak najczęściej…
-A jeżeli nie zgodzę się?- odezwała się Chels.
-Chels, proszę. Chcę oddać Asseco w znane i cenione mi ręce, a tylko ty jesteś w stanie to udźwignąć.- nadal nie była przekonana.

Nie byłam przygotowana na walkę argumentów. Tym bardziej zdziwiła mnie reakcja Chels. Nadal nie byłam w stanie spojrzeć na Nikołaja i celowo nie patrzyłam w tamtą stronę omijając czekoladowe tęczówki jakkolwiek się dało.

-Nie wiem czy to chwilowe zaćmienie, ale muszę zapytać. Czy pamięta pani zapis o odpowiedzialności?- zbił mnie z pantałyku pan prezes.
-Owszem. Mówi on o zakazie przekazu władzy w inne ręce. Zapewniam, że tego przestrzegam dlatego powtarzam, że władza zostaje w moich rękach, ale zmieni się osoba decyzyjna na miejscu. To nie jest naruszenie umowy.
-Mówię o finale PlusLigi. Wówczas muszą być wszyscy wpływowi ludzie, mniej lub więcej uczestniczący w życiu Asseco Resovii.
-Proszę być pewnym, że wywiążę się z umowy. Proszę nie brać mojego wyjazdu do siebie bowiem składają się na niego różne czynniki.
-Osobiste też?- pytanie padło z naprzeciwka. Prosto w oczy i ze wściekłością patrzył na mnie Nikołaj prowokując odpowiedź.
-Osobiste także. Ale nie tylko. – skwitowałam. Oczywiście, że skłamałam, no bo po co mielibyśmy się męczyć? Ja wyjadę, a on zapomni. Znowu.
-Nadal nie rozumiem pani wyjazdu. Współpraca nam się układa, prawda?- pod gradem pytań moje dłonie drżały jak pijanemu na detoksie.
-Układa. Powtarzam kolejny raz. Zostajecie w najlepszych rękach. Lepszych nie ma.
-Oprócz pani, a my współpracujemy tylko z najlepszymi. A jeżeli pani nie jest w stanie dotrzymać słowa, my wyciągniemy konsekwencje.

Niepostrzeżenie wstałam objęta białą gorączką. Prezesik sobie pogrywał, a ja wiedziałam, że nic nie mógł mi zrobić. Nie ładnie jest używać szantażu w biznesie. Krzysiek ciągnął mnie za rękę, żebym usiadła, ale ogarnięta furią nie zwracałam na niego uwagi. Powstrzymałam w gardle krzyk i przemówiłam zimno.

-Szantaży rodem z podwórka może pan sobie używać, ale ja mam swój rozum i nie dam się tak łatwo manipulować. Swoje widzimisie i dąsy proszę zostawić sobie na wewnątrzfirmowe spotkania. I jeszcze jedno: jeżeli dowiem się o próbach manipulacji moimi pracownikami to ja wyciągnę konsekwencje, a pragnę przypomnieć, że dzięki swoim grzeszkom, ma pan więcej do stracenia niż ja.- gdybym była Smokiem Wawelskim prezes zamieniłby się w pożal się boże rycerzyka na słomianym koniu, ale moje jadowite spojrzenie musiało wystarczyć.
I wystarczyło na tyle by prezes zbladł jak ściana, odchrząknął i rozluźnił krawat pod szyją błądząc w popłochu wzrokiem.
-Nie wiem o czym pani mówi.- wysapał.
-Bardzo dobrze pan wie. Ale to rozmowa na inne zebranie. To jest zakończone.

Wszyscy stali oniemieni ostrą wymianą zdań i zmianą siły przewodniej. Patrzyli na siebie jakby to, czego dzisiaj byli świadkami było częścią programu „Mamy cię!”

-Chciałam wam podziękować za ostatni miesiąc. Nie mówię żegnam, bo może jeszcze kiedyś się zobaczymy.- spojrzałam po nich już łagodniejszym wzrokiem uzupełniając surowy wyraz twarzy o lekki uśmiech.

Nie czekając na reakcję dżentelmenów, których było bez wątpienia bez liku w drużynie, otworzyłam sobie szklane drzwi i wymaszerowałam na korytarz. Obok mnie dreptała Chels desperacko zabierając ode mnie wszelkie dokumenty i notatnik biznesowy. Krzysiek chcąc dać mi trochę oddechu szedł parę metrów za mną. Na schodach zewnętrznych wychodzących na parking byłam sama i z każdym krokiem bardziej samotna.

-Stchórzyłaś!- odwróciłam głowę dawno wiedząc kto jest nadawcą tych słów.- Zatrzymaj się!- chłopak podbiegł do mnie i złapał mocno za nadgarstek.
-Niko, puść mnie.- powiedziałam spokojnie.
-Stchórzyłaś!- powtórzył.-Spójrz na mnie! No spójrz do cholery na mnie!

Spojrzałam w jego bezwzględne i wściekłe oczy. Dysząc ciężko wpatrywał się we mnie wzrokiem bazyliszka. Czułam jak wraz ze zwalniającym się uściskiem, zwalniają wszystkie emocje. Oczy sukcesywnie napełniały się słonym płynem, a policzki zrobiły się intensywnie różowe.

-Po co to wszystko?- zapytał cicho.- Przecież wiem, że ciebie też to boli. Nasze wspomnienia to my i musimy to zaakceptować.- zebrało mi się na płacz. Cicho szlochając czułam jak ręka Nikiego zwolniła uścisk, powędrowała na plecy i leciutko przycisnęła mnie do niego.- Chcesz tak zwyczajnie uciec?
Odsunął mnie od siebie  zaglądając głęboko w oczy. Wszystkie wspomnienia na nowo pojawiły się w mym sercu. Żałość wypełniła sumienie. A odpowiedzi nadal nie było. Pytanie „Dlaczego?” zostało bez echa.
-Możesz uciekać. Ale od naszych wspomnień nie uciekniesz. Dopadną cię tak jak mnie każdej nocy, a wtedy zastanowisz się czy aby na pewno nie jest za późno. Meg, zastanów się…przecież możemy zacząć wszystko od nowa.- odsunął mnie od siebie i ostatni raz spojrzał na mnie, później już ani razu się nie odwrócił.

On odszedł, a ja opadłam na schody zupełnie zdruzgotana tym co mi powiedział. Wiedziałam, że swoim odejściem sprawiłam mu krzywdę, że przeze mnie nie jest sobą. To był błąd, że ponownie wylądowałam w Rzeszowie, ale nie mogłam nic zrobić, bo moja podświadomość była silniejsza niż wola.
Krzysiek zapakował mnie do samochodu, a Chels zabrała się z nami, tak dla asekuracji. Miałam godzinę na doprowadzenie się do ładu więc po drugiej hydroxizynie zdecydowałam się ruszyć do Warszawy. Nastawiłam budzik, który dzwoniąc co godzinę informował o tym, że powinnam zjechać na stację i wypić kolejną kawę, a Mikiego przypilnować, by napił się i zrobił gryza kanapki.
Malec zasiadł naprzeciwko mnie przy stoliku na stacji i bacznie mi się przyglądał. Odrywając wzrok od swojej ulubionej kanapki z salami zatrzymał swój wzrok na trochę dłużej.

-Znowu jesteśmy na tej stacji. Tej, na której wpadłaś na Niko jakbyś nie pamiętała.- odpowiedziałam kiwnięciem głowy.- Ciągle jesteś smutna, to przeze mnie?
-Nawet tak nie myśl. Mam po prostu więcej niż zwykle na głowie.- malec przekręcił głowę na bok i kolejny raz przyjrzał mi się uważnie.
-Eeee e, nie prawda.- wzruszył ramionami.- Jesteś smutna, słyszałem nawet jak wujek tak mówił do cioci. To przez Niko? Jak tak to szkoda, bo go polubiłem.
-Nie. To nie przez niego. Ja narozrabiałam tym razem. Zjadłeś już?
Zajechaliśmy do Warszawy późną nocą, Mike smacznie spał w foteliku, ale delikatnie przenosząc go do domu udało mi się go nie obudzić. W kuchni czekała na mnie  Eli, Daniela nie było. Nasze spojrzenia skrzyżowały się i widząc kobiece współczucie poczułam, że chociaż jedna osoba mnie rozumie.
-Nie pytaj. Nie dzisiaj.- opadłam na krzesło.
-Nie będę, Krzysiek dzwonił. Wiem co nie co.- uklękła przy mnie i wzięła za rękę.- Każdy dzień będzie lepszy od poprzedniego, wierzę w to. Wierzę również, że sobie poradzisz. Pozwól tylko, żeby to serce zabrało głos, nie rozum.- jej ciepły dotyk dłoni dodał mi otuchy.
- To wszystko spieprzyło się i nie wiem czy można to odbudować. Ale nie chce o tym myśleć, za 6 godzin mam wylot do Chicago, przepakuje się. Myśleć będę w samolocie.
-Nie myśl, tylko poczuj.
***13 dni 5 godzin 7 minut później***
Ruch na lotnisku w Warszawie był spory. Przedzierając się z bagażem w stronę stojących na postoju taksówek szukałam wzrokiem znajomych twarzy. I choć wiedziałam, że nikogo nie będzie, bo nikogo nie informowałam o wcześniejszym przylocie to jednak tliła się we mnie jakaś nadzieja. Nadzieja umarła kiedy weszłam do taksówki.

-Na Smyczkową poproszę.

Miałam nadzieję na długą kąpiel i gorącą czekoladę, także na wiercącego się kilkulatka na kolanach. Mijając poszczególne ulice napawałam się widokiem wczesnego mroku i zapalonych na żółto latarni. Wyprawa do Stanów trochę uspokoiła mnie wewnętrznie i wracając sądziłam, że nic nie jest w stanie zburzyć mojego wewnętrznego spokoju.
Zajechałam pod dom pełna entuzjazmu. Niestety dom był zamknięty na głucho. Wszyscy wyszli. Powoli przeczołgałam się z walizką na górę do swojego pokoju. Telefon osobisty leżał na szafce wyłączony i dając mi przez te 2 tygodnie odetchnąć. Usłyszałam na dole szczęk klamki i już wiedziałam, że mój blondas za chwilę mnie dopadnie i nie odejdzie dopóki nie położę go spać.

-Chyba ktoś jest w domu.- usłyszałam konspiracyjny szept Daniela. Wychyliłam się przez barierkę.
-Wasz wrzód na tyłku wrócił.- z uśmiechem zbiegłam na dół.
-Głupiaś. Mogłaś uprzedzić, że wracasz wcześniej, wyjechałbym na lotnisko. Jak tam Chicago?
-Wciąż jest i ma się coraz lepiej. Przy okazji odwiedziłam Nannę i dziadka Tadeusza….

Wieczór minął na opowieściach o domu rodzinnym. Całą przeprowadzkę do Polski najbardziej przeżył Daniel, toteż słuchał z wyraźnym zaciekawieniem opowieści o dziadkach i naszej niani z okresu dzieciństwa.

-Myśleliśmy o wyjeździe do Stanów na miesiąc miodowy.
-Super sprawa. A zdecydowaliście już kiedy ślub?- oboje spojrzeli po sobie z widoczną ulgą.
-W sierpniu, 22-go.

„Pójdę sama. Niko będzie na zgrupowaniu reprezentacji przed Pucharem Świata.”- zamarłam. Pierwszy raz od dwóch tygodni pomyślałam o Nim. Dziwne, jakby to było zupełnie naturalne, tak jak 3 lata temu.

-To cudownie. To piękny miesiąc.- zdołałam jedynie tyle z siebie wykrzesać.

Po obiecanej sobie kąpieli i gorącej czekoladzie poczułam się znużona i zmęczona. Leniwie wdrapałam się na piętro do swojego pokoju. Telefon kusił mnie jak zakazany owoc. I skusił. Poczekałam aż się porządnie włączy. Po chwili zaczął niemiłosiernie buczeć, drgał posuwając się po całym stoliku.

-Co jest do cholery?!- spojrzałam na wyświetlacz.-Masakra.
43 nieodebrane połączenia, 28 wiadomości.
-I weź tu człowieku przeżyj bez telefonu.

Numery były rozmaite. Części z nich nie miałam w swoich kontaktach. „Pewnie konsultanci z call centre”- pomyślałam. Większość smsów była od Krzyśka i Chelsea. Oboje zamartwiali się moim nagłym zniknięciem. Telefon zawibrował po raz kolejny. Ktoś dzwonił.

-Halo?- odebrałam podejrzliwie.
-Cześć Meg.- męski głos powitał mnie w słuchawce.
-Z kim roz…..Fabian to ty?
-Tak, przepraszam, że tak wydzwaniam o tej porze. Ale mam sprawę, pilną dość.
-Jasne, nic się nie stało. Co tam?
-Meg, od kilku dni nie wiemy co się z nim dzieje…-  nastąpiło ciche westchnięcie po drugiej stronie, a mnie puls przyspieszył do 120.
-Fabian, z kim? Z Nikołajem? Zaginął?!
-Nie. Pojawia się wezwany, tylko…
-Tylko co? Fabian mów!- nerwy wzięły nade mną górę.
-Z nikim nie rozmawia albo drze się. Znika od razu po treningu, nie otwiera drzwi, nie odbiera od nas telefonów. Tylko od trenera. Z resztą trener ma na uwadze jego dziwne zachowanie… Zrobił się niebezpieczny, sam dla siebie.
-Ale co ma to ze mną…
-Meg proszę cię. Nie widziałaś go ostatnio. Wygląda strasznie. Blady jak ściana, worki pod oczami, spuszczona głowa…

Poczułam jak wewnątrz mnie wszystkie narządy przestają działać. W pokoju zrobiło się nagle zimno i ciemno. Zmysły zostały wyostrzone do granic możliwości. Milion myśli przewinęło się przez moją głowę. I wtedy coś zrozumiałam.

-Przyjadę najwcześniej jak się da.- zakomunikowałam.- Wyślij mi jego adres smsem.
-Dzięki, bardzo na ciebie liczymy.
-Dziękuję, że zadzwoniłeś.


Rzuciłam kilka słów gwoli wytłumaczenia i wyruszyłam do Rzeszowa. W głowie układałam sobie najróżniejsze obelgi i argumenty, które miały Nikiemu trafić do rozumu. Jednocześnie martwiłam się o niego. Ba! Strach o niego mnie paraliżował.

________________________________________

I już rozdział 8. Trochę późno go dodaję, ale zdaję sobie sprawę, że większość z Was wróciła do szkoły i nie ma na tyle czasu, by czytać. Ja z kolei wróciłam do pracy i to też jest powodem tak późnego dodania rozdziału.
Mam nadzieję, że wybaczycie :P
Co do naszych bohaterów... Oboje podchodzą emocjonalnie do wspomnień i utrudnia im to porozumienie się. Odpoczynek od siebie zrobił swoje, ale czy dadzą radę zapomnieć i pogodzić się? No cóż, tego dowiecie się w następnym rozdziale.

Pozdrawiam,
Meg R.