Ciche łzy.
-Smakowało ci?- ciepły
oddech owionął mój kark.
-Było trochę za słone,
ale mówią że przesalają potrawy ci, którzy są zakochani.- wymruczał.
-Hmmm, nie przypominam
sobie, żebym dodawała soli.- uśmiechnęłam się łobuzersko, a Niko całując w
czubek głowy szeptał.
-Było pyszne.-
odwróciłam się przodem do niego uważnie przyglądając się aparycji
przyjmującego.
-Ile dni tak
funkcjonowałeś? Z pustą lodówką?
-Od dwóch tygodni.
Odkąd wyjechałaś do Warszawy.
-Ty durniu, mogłeś
poważnie się rozchorować.- trzepnęłam go w ramię.
Aura zmieniła się
momentalnie. Oboje byliśmy blisko siebie, trzymając się w objęciach i czuliśmy
to samo. Jeszcze trochę, a skończylibyśmy na podłodze lub w łóżku.
-Nikołaj…
-Nie, tylko nie ten
ton.- westchnął wyraźnie zawiedziony.
-Musimy porozmawiać.- dotknęłam
wierzchem dłoni jego policzka.- Ubierz się ciepło.
-Wychodzimy?
-Pokażę ci to, co
obiecałam i porozmawiamy.
Bez słowa ubraliśmy się
i wyszliśmy w cichą i bezwietrzną noc. Mieniący się iskierkami śnieg
przywoływał na myśl diamenty rozsypane po białym puchu. Dróżka między
jabłonkami była odśnieżona, tak jak prosiłam. Cisza wokół nas dodawała trochę
smutku i niepewności. Skrzyżowałam ramiona na piersi rozglądając się dookoła.
-Nie wiedziałem, że ten
ogród jest taki duży.
-Jest ogromny, ciągnie
się jeszcze daleko za domem. To piękna okolica.
Doszliśmy do miejsca,
które chciałam mu już dawno pokazać. Było to małe jeziorko, które było otoczone
i zadaszone przez rozłożyste gałęzie jabłoni. Nawet w zimę szerokie, długie i
masywne gałęzie chroniły jeziorko od śniegu pozwalając by tafla lodu lśniła
niesamowitym blaskiem.
Widziałam zachwyt na
twarzy Nikołaja. Jego oczy rozbłysły tajemniczym blaskiem jakby upewniał się,
że to co widzi nie jest snem ani marą.
-Widziałem już je, z
daleka.
-Jak to?
-Tamtej nocy, której
przyszedłem do ciebie. Zauważyłem między drzewami coś lśniącego i szedłem
korytarzem wyglądając przez okna aż
natrafiłem na drzwi do twojego pokoju. Podszedłem do okna w twoim pokoju
i wtedy to zobaczyłem, a później ciebie, w pościeli. Dwa najpiękniejsze widoki.
-To wszystko jest jak
sen. Ten ogród, dom, nasze perypetie. Ale wiem, że to miejsce jest prawdziwie.
Przychodzę tu kiedy tylko mogę, bo to mój zakątek szczęścia i wszystko tutaj
wygląda na łatwiejsze.- objął mnie ramionami stojąc za mną oparł podbródek na
mojej głowie. Zaległa cisza zwiastująca nadejście odpowiedniego czasu na
rozmowę.
-Co my teraz zrobimy?
-Będziemy ze sobą, od
nowa. No, chyba że mnie nie chcesz.
-Wiesz, że nie o to mi
chodzi. Dobrze, jesteśmy ze sobą, ale pod koniec kwietnia wyjedziesz do
Bułgarii, na zgrupowanie i przyjedziesz dopiero w połowie września. To długa
rozłąka, a twój powrót wcale nie oznacza sielanki, oboje będziemy ciężko
pracować.
-Do kwietnia jest
jeszcze trochę czasu.
-Niko, ale co potem? Po
kwietniu.
-Zostanę w Polsce, z
tobą.
Och, wyobraziłam sobie
Nikołaja siedzącego i wiercącego się przed telewizorem podczas meczów Ligi
Światowej, Igrzysk Europejskich , Pucharu Świata lub cholera wie czego jeszcze.
Do końca życia nie wydarowałabym sobie, że przeze mnie cierpi.
-Nie. Kategoryczne nie!
-Nie? A więc co? Chyba
nie chcesz mi znów powiedzieć, że to nie ma sensu i tak dalej, co?- zaniepokoił
się.
-To nie tak. Zależy mi
na tobie, tylko nie wiem jak to wszystko pogodzić. Jeżeli nie chcesz, żebyśmy
byli ze sobą z dziś na jutro, to musimy coś postanowić.
-No tak…. Chyba masz
rację.- westchnął wyraźnie zbity z tropu.- Porozmawiamy, obiecuję tylko nie
dzisiaj.- odwróciłam się przodem do Nikołaja i złożyłam ciepły pocałunek na jego
policzku.
-O! Chyba jakieś
rozwiązanie mi świta! O nie… Uciekło. Jak jeszcze raz pocałujesz to na pewno
wróci.- wyszczerzył się w chytrym uśmiechu.
-Niedoczekanie, pf!- w
odwecie przerzucił mnie przez swoje ramię i zaniósł do domu.
-Za nieposłuszeństwo
musi być kara!
Śmiech wypełniał ściany
domu. Długo oczekiwane szczęśliwe chwile mogły trwać wiecznie, a my w nich
zatraceni i kompletnie oszołomieni. Los bywa przewrotny, kapryśny, a my jedynie
możemy mu się podstosować.
-O czym myślisz?-
zapytałam go gdy tak leżał i wpatrywał się w sufit.
-O nas, o tobie, o
przeszłości.
-Przeszłości nie ma.
Jesteśmy tylko my i przyszłość.
W głowie układałam plan
ratunkowy dla naszego związku. W końcu doszłam do tego, co zrobić byśmy mogli
być razem nie rezygnując z niczego. Co prawda pomysł był dość pracochłonny, ale
co to dla mnie. Jak się uwzięłam to praca paliła mi się w rękach.
Następnego dnia
usiadłam z samego rana przed laptop i wyskrobałam maila, którego później wysłałam
do wszystkich. W głowie ilustrowałam sobie przebieg spotkania, szok,
niedowierzanie, radość, a nawet odmowę. Spotkanie rozpoczynałam w siedzibie
Asseco ze wszystkimi, a kończyłam ze swoją grupą najwierniejszych tancerzy i
tancerek.
Po wysłaniu maili
telefon rozdzwonił się na dobre. Wszyscy z niecierpliwością czekali co znowu
wymyśliłam. Niedane im było usłyszeć. Mogłam odebrać tylko jeden telefon. Na
wyświetlaczu pojawił się Nixon, który
od niedawna rozjaśniał moje dni.
-Cofnęli nas z
treningu. Podobno mamy zebranie z tobą.
-Zgadza się, za 40
minut.
-Meg… Niepokoję się. Co
to znowu za kombinacje?
-Żadne kombinacje.
Dzisiaj wszystkiego się dowiecie. Bądź spokojny.
-No nie wiem… Dziwnie
mi to wygląda.
Po wypindrzeniu się
maksymalnie mogłam spokojnie pojechać zrobić rozpierduchę w konferencyjnej. W
związku z tym, że zebranie było dla obu stron musieliśmy zmienić konferencyjną
na dużą. Gdy mijałam korytarzem zebrane osoby, zauważyłam, że wszyscy mieli
nietęgie miny, słusznie i niesłusznie.
-Pani Robinson, co to
za pośpiech z tym zebraniem?- bez kozery zapytał prezes.
-Panie prezesie
upominam o cierpliwość.- uśmiechnęłam się do niego zjadliwie.
Wszyscy zasiadając
mogli obserwować różne odcienie czerwieni na twarzy prezesa. Od purpury do
bladego różu. Jego oczy bacznie obserwowały moją osobę, każdy ruch i gest. Było
to zabawne, a wyglądało na to, że bał się tego, co według niego miało się
wydarzyć.
-Pamięta pani o treści
umowy, którą zawarliśmy?
-Oczywiście, znam ją na
pamięć. W końcu dokładnie ją sprawdziłam pod każdym kątem.- przypomniałam mu
błędy ortograficzne w umowie i zwróciłam się do zebranych. – Dziękuję wszystkim
za przybycie i jednocześnie przepraszam za jego nagłość. Chciałabym wam
przekazać dwie ważne rzeczy, a robię to teraz, bo jest to ostatnie tego typu
nagłe spotkanie. Dzisiaj podjęłam bardzo ważną decyzję. Zostaję w Rzeszowie, ale
osobą decyzyjną będzie nadal Chelsea. Oczywiście będę szefować, ale w związku z
nowym projektem, który mam zamiar wdrożyć, potrzebny mi będzie ktoś na kogo
będę mogła liczyć, tą osobą jest Chels.- napięcie związane z moich odejście
opadło czego dowodem była mina prezesa.- Zgodnie z zapisami w umowie nasza
ścisła współpraca odbywać się będzie od października do końca kwietnia przez 3
kolejne lata. Ale jest coś jeszcze. Postanowiłam, że każdy zawodnik na czas
reprezentacyjny dostanie od MRE swojego prywatnego fizjoterapeutę.- szum
zadowolenia dobiegł do moich uszu.- Natomiast co się tyczy moich pracowników
jest to, że na czas od maja do września lecicie do Broadway Dance Centre w
Nowym Jorku na warsztaty taneczne z szarfą.- oczy tancerzy wyrażały niedowierzanie,
które po chwili zmieniło się w pisk radości.- Oczywiście będzie to oznaczało,
że dołożymy Asseco szarfę do wejścia.
-A co ty w tym czasie będziesz
robić?- zapytała Chels.
-Będę wypoczywać na
Bałkanach.- oczywiście każdy, z wyjątkiem prezesa, wiedział co to oznacza.
Mina Nikołaja mówiła
tyle samo co oczy. Uszczęśliwiłam go rozwiązując ten jeden nurtujący nas
problem. Dzięki temu wilk syty i owca była cała. Żadne z nas nie traciło na
decyzji drugiego.
-Czy to, że wyjeżdżamy
do Nowego Jorku jest w formie wakacji?- zadał pytanie jeden z ciężej
pracujących tancerzy tym samym odwracając moją uwagę od kochającego spojrzenia.
-Jeżeli pytasz o środki
na wyjazd to odpowiadam: nocleg, śniadania i opłaty związane z dojazdami będą
opłacone przez MRE, a jeśli chodzi o tzw. przestojowe to będzie ono płatne jak
zazwyczaj.
Wszyscy z uznaniem
kiwali głowami i byli wyraźnie zadowoleni z mojej propozycji. Bo komu by nie
przypadła możliwość rozwoju niemal za darmo?
Spotkanie zakończyło
się i wszyscy gratulowali mi rozwoju firmy. Nikt jednak nie wiedział, że ten
szybki plan w rzeczywistości był planem ratunkowym dla związku z Nikołajem. To
była nasza słodka tajemnica. Po rozejściu się wszystkich zostałam sama z N.
Uśmiechał się szeroko jak nigdy dotąd.
-Wiedziałem, że
znajdziesz jakiś złoty środek.-przygarnął
mnie do siebie.
Odsunęłam go delikatnie
od siebie uwalniając się od silnych ramion. Sięgnęłam po torebkę wielkości
większego portfela i wyciągnęłam z niej brzęczącą rzecz. Patrząc chłopakowi
głęboko w oczy zaproponowałam:
-Trzymaj, to są twoje
klucze.
-Jak to? Mam się
wprowadzić?- zdziwił się.
-Jeżeli tylko chcesz…
Odwrócił się plecami do
mnie maskując swe uczucia. Zamarłam nie wiedząc co mu chodzi po głowie. „Może
przestraszył się? Nie chce związywać się na stałe?”- główkowałam. W końcu
podszedł do mnie ze spuszczoną głową ewidentnie omijając mój wzrok.
-Niko? Jeżeli nie
chcesz, boisz się…
-Przestań.
Wtedy to zauważyłam,
wtedy to poczułam. Czy to był smutek? Jego wyraz twarzy nie mówił mi wiele, nie
widziałam go jeszcze takiego. Spojrzał na mnie swoimi ciemnymi oczami prosto w
moje wyczekujące i już wiedziałam.
-Niko, powiedz coś.
-Przepraszam…To
wszystko…- mówił tak cicho, że jego głos był ledwie słyszalny.- To wszystko
jest jak najwspanialszy sen. Tylko to rzeczywistość.- położyłam rękę na jego
policzku i poczułam pod nią gorące krople.-Naprawdę chcesz tego? Oglądać mnie
co ranek bez make-upu? Prać moje skarpetki?- uśmiechnął się nieśmiało.
-Chcę. I twoje
skarpetki i twoje zmarszczki na tyłku. Biorę w pakiecie wszystko.- zaśmiałam
się cicho.
-To chyba muszę się
spakować, mam trochę tego. Cała walizka z kosmetykami itd. Pomożesz mi?
-Nie tym razem. Mam
jeszcze trochę formalności związanych z nowym projektem. Ale miejsce w szafie
masz zrobione.
Rozstaliśmy się z
nadzieją w sercach i niezliczonymi nadziejami na wspólną przyszłość.
Pozostałą część dnia
chodziłam wniebowzięta. Jakby z nieba skapnęła mi kropla płynnego szczęścia.
Mój nastrój był zaraźliwy tego dnia, bowiem kogo bym nie spotkała uśmiechał się
soczyście.
-Promieniujesz
szczęściem.- zagadała Chelsea.- Lubię cię taką.- uśmiechnęłam się w podzięce za
te miłe słowa.-Pamiętasz jak przygotowywałyśmy tą imprezę zapoznawczą z
Resovią?- kiwnęłam głową przytakując.- Powiedziałam ci wtedy, że wyglądasz
lepiej, ale oczy masz nadal smutne. Odwołuję to!
-Coś nie tak? Znowu
schudłam?- zaniepokoiłam się wygładzając szyfonową bluzkę.
-Nie, to znaczy tak.
Wyglądasz cudownie i w ogóle, ale oczy masz już jasne, szczęśliwe. Wyglądasz
jak stara ty.- jej dłoń roztarła moje ramię dodając mi energii.
-To wszystko jest…jakby
rewers mojego życia…
-Rewers?
-No tak. Los się
odwrócił. Ponad trzy lata kompletnego dna. A teraz wszystko zaczyna się
układać.- poczułam łzy wzruszenia pod powiekami.
-Trzymam za was kciuki.
Wracałam do domu
wyobrażając sobie, że Niko czeka na mnie, a jego rzeczy wypełniają puste
przestrzenie w moim domu, zapach piżmowych perfum unosi się w powietrzu, a kot
zaprzyjaźnia się z firankami. Podjazd pod domem był pusty, w oknach nie paliły
się żadne światła. Poczułam się zawiedziona.
Dom wypełniały rzeczy
Nikołaja, a w kącie rozległo się ciche miałczenie. Kot był niespokojny. Może to
była wina zmiany otoczenia, a może coś go niepokoiło. Wypuściłam kota na
kuchnię stawiając mu miskę z jedzeniem. Kot jedynie powąchał miskę i miałcząc
żałośnie.
-Co ci jest kitku? Pan
za chwile przyjdzie.- pogłaskałam go po najeżonym grzbiecie.
Kręcąc się po kuchni
zauważyłam liścik na karteczce, która była przyczepiona do szafki kuchennej.
Moja
M.
Rozpakowałem
się, a teraz pędzę coś załatwić. Zabieram Cię w jedno takie romantyczne
miejsce. Bądź gotowa o 17.Przyjadę po Ciebie.
Twój
Nixon.
Początkowo uśmiechałam
się do liściku jak głupia, ciesząc się na randkę, jednak po chwili zaniepokoiła
mnie godzina na zegarku.17.15- tak wskazywał zegarek w moim telefonie.
Skorzystałam z okazji i szybko pognałam przebrać się łudząc się, że Niko spóźni
się, a mnie upiecze się.
Byłam już dawno
wyszykowana, a minuty mijały bezlitośnie ciągnąc się w nieskończoność.17.30,
później 17.45…a ja zaczynałam się niepokoić. Telefon Nikołaja milczał, a ja
powoli zaczynałam odchodzić od zmysłów. W końcu zdecydowałam się zadzwonić do
Igły.
-Krzysiek? Nie wiem co
z Niko. Byliśmy umówieni na 17, a jest już 18, a do tego nie odbiera. Nie
widziałeś się z nim?- po drugiej stronie słuchawki zaległa cisza.- Krzysiek?!
-Och Meg. Nie wiem jak
ci to powiedzieć…
-Kurwa mać! Do rzeczy!
-Zadzwoniono do klubu,
że na wylotówce był wypadek.
-Chyba nie chcesz mi
powiedzieć, że…- głos uwiązł mi w gardle.
-Jestem w szpitalu.
Przyjedź.
10 minut później, po
złamaniu wszelkich przepisów ruchu drogowego wpadłam do szpitala niczym grom.
-Gdzie on jest?!-
krzyczałam do Krzyśka.
-Nie możesz tam wejść.
-Nie pytam się o
pozwolenie! Gdzie on do cholery jest?!
-Nie rozumiesz! Nie
wejdziesz tam…- trzymał mnie mocno w uścisku nie pozwalając mi się ruszyć.-
Zrozum, oni go reanimują…
Zabrakło mi tchu. Ktoś
wyrwał mi serce z piersi. Zaprzepaścił nasze marzenia. Kilka minut później
czekając na jakiekolwiek wiadomości siedziałam wspierając się o ramię Krzyśka.
Łzy mimowolnie ciekły mi po policzkach, spływając kaskadą w dół.
Nie wiem kiedy dostałam
kubek z gorącą herbatą i koc, który otulał moje ramiona. Nic nie było w stanie
mi pomóc. Rozdarta na milion kawałków siedziałam wpuszczając słowa chłopaków
jednym uchem, a wypuszczając drugim. Nic nie było w stanie odwrócić mojej uwagi
od Nikołaja walczącego życie. Moje myśli wirowały wokół jego bezradnego ciała,
które próbowało wyrwać się ze szponów snu…
-On nie może… Nie….
Nie, on nie może…-szeptałam niemal bezgłośnie do siebie.
-Wyjdzie z tego.-
odpowiadał mi Krzysiek.
W tej chwili wyszedł
lekarz i idąc korytarzem zdejmował z siebie poszczególne części zielonego
uniformu. Wszyscy poderwaliśmy się na równe nogi i niczym mur stanęliśmy przed
lekarzem. Ze zdenerwowania trzęsłam się cała, ale podtrzymywana przez Krzyśka
stałam prosto.
-Panie doktorze, co z
Nikołajem?- lekarz popatrzył na mnie bezradnie marszcząc przy tym czoło.-Panie doktorze?
Lekarz spojrzał się w
dół na swoje buty, wyraźnie unikając mojego wzroku. Sekundy milczenia dłużyły
się niczym godziny. Jedyne co słyszałam to swój głośny i ciężki oddech, bo
wszystko inne zamarło.
Jak w zwolnionym tempie
lekarz powoli podnosił wzrok wyraźnie nie wiedząc jak rozpocząć rozmowę. Jego
oczy zwróciły się ku moim i mogłam w nich zobaczyć zmęczenie, ale to najmniej mnie obchodziło.
Najważniejsze było, co lekarz zrobił później. Popatrzył po wszystkich i pokiwał
przecząco głową.
Ciche łzy spłynęły po
policzku.
_______________________________________________
Koniec historii już blisko.
Terminy dodawania rozdziałów są nieregularne ze względu na moją pracę. Dopiero co ją zaczęłam i muszę się bardzo starać. Stąd mój kompletny brak czasu.
Czytajcie i komentujcie.
Pozdrawiam i całuję :*