Nie przestaniemy kochać
Ciche łzy spłynęły po
policzku. Wiedziona sercem pobiegłam do sali, gdzie był On. Leżał na łóżku taki
nieruchomy. Usiadłam przy nim nie wiedząc co począć z oczami, gdzie patrzeć, by
serce nie rozdzierał jeszcze gorszy ból i cierpienie. Ujęłam jego zimną jak lód
dłoń i oglądałam każdy posiniaczony palec z osobna koniecznie nie podnosząc
oczu. Siedziałam przy nim nie mogąc wykrztusić z siebie ani słowa. Płacz, który
zdusiłam w zarodku rozbrzmiewał echem w moim sercu. Kolejny raz stracić
ukochaną osobę, drugi raz tą samą- aż sama bałam się tak myśleć. Nie było w
stanie mi to przejść przez głowę. Zbliżyłam jego dłoń do mojego policzka, a
chłód od niego bijący rozlał się po twarzy.
-Dlaczego?- szeptałam
ochrypłym głosem.- Przecież już wszystko miało być dobrze.
Z letargu obudziło mnie
lekkie szarpnięcie za ramię i ciepła dłoń na moim ramieniu rozcierająca
zdrętwiały bark.
-Powinna już pani iść.
To nic nie da- spojrzałam na nią bezradnie rozklejając się przy tym.
-Zostanę- szepnęłam
niemal niesłyszalnie.
Pielęgniarka pochyliła
się do mnie zniżając się na wysokość moich oczu. Ujęła moje dłonie i
współczującym wzrokiem popatrzyła na mnie.
-Teraz musi być pani
silna, a dopóki nadwyręża pani swoje zdrowie tych sił nie przybędzie, a jedynie
ubyje.
-Chcę się z nim pożegnać…
-dławiłam się własnymi łzami.
Pielęgniarka nie dała
się jednak przekonać i kroczek po kroczku przybliżała mnie do drzwi. Nie
wypadało się kłócić, nie w takiej chwili.
-Proszę przyjść jutro.
Jutro już powinien być przytomny.- nieprzekonana wyszłam z sali.
***Nikolay***
Od jakiegoś czasu
nawiedzały mnie złe sny. Przychodziły tuż przed tym, gdy miałem się obudzić.
Niestety, każdorazowo musiałem stawiać im czoła. Wieczorem, gdy obudziło mnie
ostre światło sali szpitalnej skończyły się wszystkie złe sny. Zaczęła się nowa
droga, pełna wybojów i prób charakteru. Wspominałem, że małe uśmiechy na mojej
twarzy to Jej zasługa? Nie? Więc tak, te uśmiechy to dzięki Niej, mojej
kochanej i niezłomnej, czasami upartej, ale zdrowo dążącej do celu. Dzięki niej
codziennie stawiałem krok do przodu. Wróciłem do formy w bardzo szybkim tempie
i dzięki temu mogłem zacząć kolejny sezon ligowy pełną parą. A Ona? Ona w tym
wszystkim uczestniczyła stojąc za mną i lekko mnie popychając w stronę sukcesu.
Moja kochana.
***
O 3 w nocy obudził mnie
krzyk Małgosi. Głośny pisk dało się słyszeć w całym domu. Małgosia co noc
krzyczała i tak już bywało od miesięcy. Pobiegłem do jej pokoju, a ona jak
zwykle siedziała zdyszana na łóżku łapiąc powietrze szybciej niż zwykle. Nie
pytałem skąd ten krzyk, wiedziałem, że znów ma ten sam koszmar co zawsze, o
którym nie chciała mówić. Choć te sny przewijały się w jej małej blond główce
już od jakiegoś czasu to dzięki pomocy psychologa za dnia radziła sobie lepiej,
nawet zauważyli to w przedszkolu.
-Ciiiii, moja kochana.
To tylko zły sen…- uspokajałem ją każdej nocy. Dotyk przynosił jej ukojenie
więc gdy tylko poczuła bicie mojego serca jej buzia rozluźniała się i zapadała
w głęboki sen.
Rankiem po ostatnim
koszmarze zeszła po schodach i swoim cudownym piskliwym głosikiem powiedziała:
-Cześć tatusiu- jak
zawsze uśmiechnąłem się i pogłaskałem jej blond włoski.
-Omlet czekoladowy.
Smacznego kochanie- podsunąłem jej talerz, a ona skocznie zasiadła na swoim
ulubionym miejscu.
Tego ranka była jakaś
inna. Pobudzona. Śpiewała pod noskiem i wymachiwała nóżkami siedząc na wysokim
stołku. Patrzyłem jak zjada, wchłaniając widok uśmiechniętej buzi i różowych
policzków.
-Co ty jesteś taka
zadowolona, co?- zagadałem, ale zamiast odpowiedzi zobaczyłem jak wzrusza
nonszalancko ramionkami i nie zwracając na moje zdziwienie uwagi kontynuowała
jedzenie.- Zapytałem się coś księżniczko.- upomniałem ją.
-Mamy dzisiaj
wycieczkę.- stwierdziła.
-Nie planowaliśmy
niczego- zauważyłem.
-Ty nie, ale ja tak.
Masz wolne dzisiaj więc jedziemy- moja kochana mała rządzicielka.
-Gdzie jedziemy
przewodniku?
-Pokieruję cię.
Zauważyłem, że jej oczy
rozbłysły blaskiem, którego od roku nie widziałem. Coś mówiło mi, że ten dzień
będzie przełomem. Po skończonej toalecie przyszła do mnie do pokoju i wdrapała
mi się na kolana.
-Nie możesz tak jechać,
ubierz się ładnie.- zganiła mnie.
-Gosiu, co ty
kombinujesz?
-Po prostu nie możesz
ze mną jechać w dresach.
-Jak na 5-latkę, jesteś
bardzo wygadana…
Wsiadłem z nią w
samochód nie wiedząc, gdzie chce jechać. Profilaktycznie uzbroiłem się w
cierpliwość jeśli to miała być galeria handlowa. Szybko mnie wyprowadziła z
błędu, gdy na pierwszym zakręcie pojechaliśmy zupełnie inną drogą. Małgosi
wskazówki były precyzyjne i wkrótce zmroziło mnie domyśliwszy się, gdzie
dojechaliśmy. Dziewczynka zamilkła i wysiadła z samochodu. Otworzyła mi drzwi i
złapała mnie za rękę.
-Chodź już.
Szliśmy brukowaną
alejką patrząc tylko przed siebie. Do uszu dochodził jedynie cichy śpiew ptaków
i odgłos bucików sunących po ziemi. Zapach nam towarzyszący był specyficzny,
lekko duszący. Droga na miejsce była krótka, ale w ciągu tej chwili otoczyły
mnie wszystkie uczucia. Zatrzymaliśmy patrząc przed siebie i milcząc
sugestywnie. Nie odwiedzaliśmy tego miejsca bardzo długo. Kucnąłem i
strzepnąłem jesienne liście. Małgosia zrobiła to samo. Sukcesywnie usunęliśmy
wszystko.
-Przeczytaj tato-
wziąłem głęboki oddech i zacząłem czytać.
-Margaret Penchev
urodzona 20 maja 1993 roku w Chicago, zmarła…- głos uwiązł mi w gardle-…w wieku
27 lat. Swoje serce oddała pasji i miłości. Niech Bóg ma ją w swej opiece.
-Powinni jeszcze
napisać, że była najukochańszą matką.
-I żoną. Najwspanialszą
osobą na świecie- spojrzałem na jej zdjęcie. Jej uśmiechnięta buzia przywołała
najpiękniejsze wspomnienia. Mimowolnie moją twarz rozjaśnił uśmiech.
-Droga mamusiu.
Dziękuję, że przyszłaś do mnie tej nocy. Dzięki tobie jestem tutaj z tatusiem.
On się bardzo o mnie martwi. Przychodzi do mnie gdy mam koszmar… Mamusiu?
Obiecaj mi coś… Obiecaj, że będziesz mi się śniła każdej nocy, nie zostawiaj
mnie już więcej.
Wyznanie Małgosi
wzruszyło mnie. Sam nie mogłem wydusić słowa. Patrzyłem na nagrobek bezradnym
wzrokiem jak wtedy, gdy ją chowałem. Ciche łzy spłynęły mi po policzku.
-Będziemy z tatusiem
przychodzić w każdą niedzielę. Obiecuję- ciche westchnięcie- Kocham cię i tatuś
też.
Wyszliśmy ze cmentarza
z dziwną ulgą w duszy. Milczący wsiedliśmy do samochodu.
-Tato?
-Tak?
-Opowiesz mi w domu o
mamie?- pokiwałem głową.- Dziękuję.
Wiedziałem dokładnie,
że nie minie 10 minut od wejścia do domu, a mała będzie czekała w salonie i
podrygując nerwowo czekać na mnie aż znajdę w sobie odwagę i siłę, by stawić
czoła jej pytaniom.
-A więc?- dałem znać
wzrokiem, żeby dała mi jeszcze chwilkę.- Tato?
Przełknąłem głośno
ślinę i usiadłem na kanapie. Mała usadowiła się przy mnie i wtuliła swoją głowę
we mnie. Pod ręką trzymałem album ze zdjęciami, którego nie wyciągałem od ponad
roku. Skrycie czułem, że taki moment wkrótce nadejdzie.
-Mama była piękną,
młodą i bardzo ambitną dziewczyną kiedy ją poznałem. Ja byłem niegrzeczny, ale
ona potrafiła sobie z tym poradzić. W końcu zakochaliśmy się w sobie. Po jakimś
czasie straciliśmy siebie na trzy lata, ale miłość zawsze się odnajdzie więc
gdy zawitała do Rzeszowa od razu na siebie wpadliśmy.
-Mama opowiadała, że
nie pamiętała cię…
-Tak. Mama miała
poważmy wypadek, w którym straciła pamięć. Ale straciła coś cenniejszego.
Twojego braciszka. Twój brat miałby już 9 lat.- o ile mała była wstrząśnięta to
nie dała tego po sobie poznać.- Po moim wypadku także było nam bardzo ciężko,
ale mama zrobiła wszystko, żebym wrócił do formy. Spędzała ze mną na
ćwiczeniach i rehabilitacji każdą wolną minutę nieraz znosząc moje fochy.
Dzięki niej szybko wróciłem do formy.
Otworzyłem album ze
zdjęciami i kartkując powoli szukałem swojego talizmanu. Wkrótce znalazłem i
zawieszając wzrok na naszych twarzach przypominałem sobie tamten dzień.
***
Wsiadłem do samochodu,
a wraz ze mną mój świadek i brat Rozalin. Ręce trzęsły mi się niesamowicie, a w
głowie miałem tylko jedno: Dziś jest ten dzień. Nie rozpłacz się, bądź
mężczyzną.
-Nie stresuj się.-
szturchnął mnie brat.
-Łatwo ci mówić, to nie
ty żenisz się.
-No nie ja, ale jakbyś
się rozmyślił to wiesz… Po rodzinie nic nie zginie.
-Nie łudź się.
Ślub był
niekonwencjonalny, bo odbył się w naszym zakątku szczęścia- w ogrodzie panny
młodej. Goście dopisali, bowiem przybyli wszyscy. Ślubu udzielał urzędnik,
który denerwował się bardziej niż my. Czekając na przyjście panny młodej nie
mogłem powstrzymać się od wspomnień pierwszej nocy gdy zostałem w tym domu i
gdy rozkoszowałem się widokiem Meg w pościeli i zakątka szczęścia pośród
jabłoni, w świetle księżyca.
Gdy odwróciłem głowę w
stronę ogrodu zaparło mi dech w piersiach. Najpiękniejsza istota na ziemi,
jedyna i niepowtarzalna, tak naturalna, a tak zjawiskowa. Moja kochana. Gardło
miałem ściśnięte, a do oczu cisnęły mi się łzy. Idąc do mnie roztaczała piękno.
I gdy przysięgaliśmy sobie nadal nie byłem w stanie uwierzyć w moje szczęście.
Kilka lat później
płakałem z rozpaczy, gdy nie wyszła ze śpiączki, w którą zapadła po upadku z
szarfy na jednym meczów Resovii. Jej bezwładne ciało śniło mi się po nocach
sprawiając, że budziłem się przez kilka miesięcy spocony z rozpaczy. Przy życiu
trzymała mnie jedynie nasza córka.
***
-Te 4 lata kiedy
byliśmy z twoją mamą małżeństwem to były najpiękniejsze lata, a twoje przyjście
na świat było tego potwierdzeniem.
Mała kartkowała album z
Jej zdjęciami. Buzię rozjaśniał jej dawno skrywany uśmiech. Był on dla mnie
najjaśniejszym widokiem od dawna.
-Tatusiu? Obiecasz mi
coś?- moja kruszynka spojrzała na mnie znad albumu.
-Co tylko chcesz.
-Nigdy o mamusi nie
zapomnimy.
-Nigdy.
-I będziemy do niej
chodzić w każdą niedzielę.
-Inaczej być nie może.
-Tatusiu? Kocham cię.
-Ja ciebie też
kochanie.
__________________________________________
Tak to już koniec. Koniec opowieści o Meg i Nikołaju. Takiego zakończenia spodziewałyście się? To był dla mnie bardzo trudny epilog. Przeżywałam go z każdym zdaniem. Ale co tu będę smęcić...
Chciałabym podziękować tym wytrwałym czytelnikom, którzy byli ze mną w tej podróży po losach M. i N.
Przede mną kolejne blogowe wyzwanie. Kogo chciałybyście w nim zobaczyć? Czekam na sugestie w komentarzach.
Do zobaczenia na kolejnym blogu.
Kocham i całuję.
Wasza Meg R.